W szkole zamieszkali bezdomni

Nowoczesna sala gimnastyczna, nowe okna, łazienki, kaloryfery, wyposażenie klas. Tak jeszcze kilka lat temu wyglądała szkoła podstawowa przy ul. Złotej w samym centrum Warszawy. Dziś zdewastowany budynek zamieszkują bezdomni i narkomani.

Jeszcze pięć lat temu w szkole podstawowej przy ul. Złotej w Warszawie uczyły się dzieci. Teraz jest to największa melina w mieście. Strażnicy miejscy interweniują tu kilkanaście razy w tygodniu. Budynek zna każdy patrol. - Od lipca 2006 roku było tu prawie 200 interwencji. Wylegitymowaliśmy ponad 500 osób - powiedział starszy insp. Paweł Osiadacz ze Straży Miejskiej w Warszawie. Patrole wchodzące do opuszczonej szkoły przedzierają się przez gruz, szkło, szmaty, ubrania i ludzie odchody. Za każdym razem spotykają kilkanaście osób pod mocnym wpływem alkoholu. - Wczoraj wypiliśmy we trójkę 12 butelek – przyznaje bezdomny, który mieszka w budynku. Według strażników, w zrujnowanej szkole na stałe mieszka około 20 osób. - Dzieją się tu różne rzeczy. Widać to po tym, co leży na ziemi: butelki, strzykawki. A jeszcze w 2002 roku była tu fajna szkoła. Były wyremontowane wszystkie łazienki, sala gimnastyczna. Były nowe grzejniki, glazura i terakota – opowiada starszy insp. Paweł Osiadacz. Kto pozwolił, by wyremontowaną szkołę doprowadzić do ruiny? Okazuje się, że kilka lat temu Miasto zawiązało spółkę z belgijską spólką, która przejęła grunt w zamian za rozbudowę innej szkoły. Na miejscu zlikwidowanej podstawówki miał powstać nowoczesny biurowiec. Niestety, wspólnicy od kilku lat nie potrafią się dogadać, kto ma więcej władzy w spółce. - Umowa ze spółka została zapisana w taki sposób, że Miasto bez ustaleń ze wspólnikiem nie może podejmować żadnych kroków. Nawet, gdyby zdecydowano się na zamurowanie wejść, byłoby to niezgodne z prawem – twierdzi Tomasz Andryszczak, rzecznik prezydent Warszawy. Kiedy urzędnicy trzymali się prawa, a budynek popadał w ruinę, Inspektorat Budowlany, po dwuletniej analizie dokumentów, znalazł odpowiedzialnego za zabezpieczenie budynku. - Zobowiązanym do utrzymania porządku i bezpieczeństwa jest spółka Sedeco – wyjaśnił Artur Banaszek z Powiatowej Stacji Nadzoru Budowlanego w Warszawie. Siedzibę spółki dziennikarze UWAGI odnaleźli obok zrujnowanej szkoły, po drugiej stronie ulicy w nowoczesnym biurowcu. Niestety, spółka zniknęła stąd kilka miesięcy temu. Popadającym w ruinę budynkiem nie interesuje się więc nikt. Tymczasem sanepid alarmuje, że to tykająca bomba biologiczna w centrum miasta. - Robi się ciepło, a tu są fekalia. Wszystko zacznie się rozkładać. Tutaj latają muchy, roznoszą zarazki. W każdej chwili może się stać jakieś nieszczęście – uważa Wiesław Rozbicki z Powiatowej Stacji Sanitarno – Epidemiologicznej. Mieszkańcy Woli kilkadziesiąt razy interweniowali u władz dzielnicy. Urzędnicy rozkładali ręce tłumacząc, że to nie ich teren. Kiedy dziennikarze zapukali do drzwi burmistrza, ten bardzo szybko znalazł rozwiązanie. - Będę chciał najdalej w ciągu miesiąca wyczyścić ten teren. Niech Sedeco mnie skarży. Chętnie spotkam się z nimi w sądzie. Mnie bardziej interesują ludzie, którzy tam mieszkają – powiedział Marek Andruk, burmistrz dzielnicy Warszawa – Wola. W zapewnienia burmistrza nie uwierzyli jednak zdesperowani mieszkańcy, którzy sami posprzątali teren wokół walącego się budynku. Nie zważając na przepisy chcą także zaspawać wejście do starej szkoły. - Sytuacja jest patowa, więc wzięliśmy sprawy w swoje ręce. Impulsem był widok dzieci bawiących się strzykawkami. Rzucały nimi w drzewo jak lotkami – mówią mieszkań. Zobacz także:Wakacyjna szkoła demoralizacji

podziel się:

Pozostałe wiadomości