- Mąż obudził mnie przychodząc do pokoju. Powiedział, że Wiktoria nie żyje. Poszłam do pokoju. Mówił, że robił jej masaż serca, że próbował ją ratować. Jeszcze przy mnie zaczął nią mocno potrząsać. Dla mnie to było coś takiego, że ona nie może się obudzić - wspomina Renata Kiedrowicz, opiekunka prawna Wiktorii. Przyczyną śmierci Wiktorii było zapalenie wyrostka robaczkowego i rozległe zapalenie otrzewnej. Dziewczynka całą noc cierpiała. Niestety, prawni opiekunowie zignorowali poważne objawy choroby. - Wiktoria skarżyła się, że boli ją brzuch. Dotknęłam brzuszek z każdej strony. Nie umiała mi pokazać dokładnie, jakie to jest miejsce. Najbardziej bolało ją w okolicach pępka. Napiła się herbaty. Zwymiotowała. Położyła się na tapczanie i powiedziała, że brzuszek boli ją mniej. Znowu piła herbatę. Dużo. Wszystko zwymiotowała. Myślałam, że symuluje. W poniedziałek miała iść do szkoły, a nie chciała. Mąż mówił, że dał jej klapsa. Odwijając się mu, uderzył ją w brzuch – mówi opiekunka. Opiekun prawny dziewczynki przyznał, że dolegliwości bólowe u dziecka pojawiły się po tym, jak kilkakrotnie uderzył ją w brzuch. Powiedział też, że często bił Wiktorię, bo sprawiała trudności wychowawcze. - Była karcona. Dostawała różne kary: zakaz oglądania telewizji, bawienia się, wychodzenia na podwórko. Dostawała klapsa na tyłek. Na zwrócenie jej uwagi reagowała tym, że zabierała wszystkie moje srebrne rzeczy, szła do śmietnika. Jak pytałam jej się co robi, to mówiła, że ma śmieci do wyrzucenia. Zaglądam do śmietnika, a tam moja biżuteria – opowiada Renata Kiedrowicz. Po złożeniu obciążających zeznań, mężczyzna został zatrzymany. - Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje. Ale mówił, że formą jego reakcji na zachowanie dziewczynki była agresja. Twierdził, że albo ją popychał, albo uderzył w buzię. W ostatnim przypadku uderzenia miały miejsce w brzuch – powiedział Dariusz Domarecki z Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim. Ojciec zastępczy na proces będzie czekał w areszcie, tak zdecydował Sąd Rejonowy w Strzelcach Krajeńskich. Śmierć Wiktorii, to nie pierwsza tragedia w życiu Renaty Kiedrowicz. Kilka lat wcześniej, syn pani Renaty, wówczas uczeń klasy maturalnej, brał udział w zabójstwie matki kolegi z klasy. Zbrodnia była makabryczna. Chłopak po zatrzymaniu popełnił samobójstwo. Jak to możliwe, że Wiktoria Kiedrowicz i jej mąż zostali rodzina zastępczą? Każda rodzina zastępcza musi przejść szczegółowe badania psychologiczne i kilkumiesięczne szkolenie. Sztab ludzi, psychologów i pedagogów powinien zrobić wszystko, aby mieć pewność, że dzieci trafią do właściwych ludzi. - Do rodzin zastępczych zazwyczaj trafiają dzieci z pewnymi doświadczeniami, traumami, głębokimi przeżyciami. Rodzice zastępczy powinni być przygotowani do tego, żeby radzić sobie z takimi problemami – wyjaśnia Jolanta Kwiatkowska z Ośrodka Adopcyjno - Opiekuńczego w Gorzowie Wielkopolskim. - Gdybym wiedziała o przejściach i wcześniejszej tragedii tej kobiety, podjęłabym decyzję o bardziej szczegółowych badaniach psychologicznych - przyznaje Iwona Zwierzchowska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Zielonej Górze. Podobne wątpliwości miał ośrodek adopcyjny w Gorzowie Wielkopolskim, do którego w pierwszej kolejności zwróciło się małżeństwo pragnące zaadoptować dzieci. Gdy w jednym ośrodku nie udało się otrzymać zgody na adopcję, Marek i Renata zwrócili się do innego ośrodka w oddalonej o 100 km. Zielonej Górze. Wielokrotnie próbowaliśmy skontaktować się z ośrodkiem adopcyjnym w Zielonej Górze, który bezmyślnie powierzył dziecko nieodpowiednim ludziom. Rodzice zastępczy o swoich problemach z dzieckiem informowali wszystkie nadzorujące ich instytucje, mówili też, że chcą zrezygnować z adopcji.