Szkolny gang

Jednym z warszawskich gimnazjów mają rządzić bracia, którzy zastraszają i biją innych uczniów.

O gimnazjum przy ul. Szanajcy zrobiło się głośno, gdy w gazetach pojawiły się informacje o gangu czterech braci: dwóch 14-letnich bliźniaków, Kamila i Krystiana oraz ich przyrodnich braci, 16-letniego Sebastiana i 15-letniego Dawida. - Informacje na temat dokonań braci M. w ciągu roku szkolnego trafiają do nas średnio raz na dwa miesiące. Znęcają się nad uczniami grożą pobiciem, zabierają rzeczy – mówi Agnieszka Hamelusz, rzeczniczka Komendy Rejonowej Policji Praga Północ w Warszawie. Najwięcej na sumieniu ma najstarszy 16-letni Sebastian. - To że kogoś pobiłem, to nie znaczy, że można mnie nazywać bandytą. Wielu spraw nie można było inaczej załatwić, bo mam problemy z agresją – tłumaczy Sebastian. Jedną z ofiar braci jest Kuba. - Wybraliśmy tę szkołę dla Kuby, bo wydawało nam się, że jest jedną z najlepszych. Sam był z niej bardzo zadowolony przez pierwsze dwa tygodnie. Pewnego dnia został pobity. Nie chciał jednemu z chłopców ustąpić miejsca na stołówce. Przez to został wyzwany i obrzucony jedzeniem. Na następnej przerwie przed klasa rozmawiał z koleżankami i kolegami. Ktoś go popukał w ramię. Gdy się odwrócił dostał z pięści w oko – opowiada Agnieszka R. matka pobitego ucznia. Poszkodowanym jest również Patryk. - Patryk któryś raz z kolei został zaczepiony przez jednego z bliźniaków. Poszli za szkołę i tam się pobili. Efektem była złamana ręka Patryka i jednego z tych bliźniaków. Ja chcę żeby moje dziecko czuło się bezpiecznie w szkole. A Patrykowi grożono wsadzeniem noża w serce – dodaje Justyna S. matka pobitego ucznia. Rodzice Kuby przenieśli chłopca do innej szkoły. Rodzice Patryka zgłosili sprawę policji i z obawy o syna ukryli go. Największe pretensje mają do dyrektorki gimnazjum. Uważają, że nie zrobiła prawie nic, aby zapewnić uczniom bezpieczeństwo. - Rodzice oczekują, że jak jakieś dziecko pobije ucznia, to natychmiast powinno zostać wyrzucone ze szkoły. A jeżeli tak się nie dzieje, to oznacza, że szkoła nic nie robi. Nasza rola to wychowywanie dziecka, stosowanie terapii słownej, a nie reagowanie w inny sposób. Najwięcej w takich sprawach może zrobić sąd i policja – uważa Ewa Duvnjak, dyrektorka gimnazjum nr 30 w Warszawie. Sprawy pobić trafiły ze szkoły do policji i sądu dla nieletnich. W szkole stały dyżur pełni też strażnik miejski. Kłopoty gimnazjum rozpoczęły się w ubiegłym roku, gdy chodził do niego Daniel M. Nie spokrewniony z braćmi, choć o tym samym nazwisku. Przyszedł on do szkoły wprost ze schroniska dla nieletnich, gdzie przebywał za udział w bójce ze skutkiem śmiertelnym. W gimnazjum zajmował się głównie zastraszaniem innych uczniów. Być może szansą dla braci M. jest uczestnictwo w zajęciach grupy pedagogiki i animacji społecznej, organizacji pozarządowej, która zajmuje się dziećmi z trudnych rodzin. - Danie tym chłopakom możliwości różnego spędzania czasu jest strzałem w dziesiątkę – twierdzi Tomasz Szczepański, pedagog uliczny. Sebastian nie uczęszcza już do gimnazjum. Wkrótce rozpocznie naukę w ośrodku o zaostrzonym rygorze. Sam ma nadzieję, że tam pomogą mu zapanować nad agresją. W sądzie toczą się jeszcze sprawy przeciwko niemu i braciom. Patryk wciąż nie chodzi do szkoły. Jego rodzice szukają pomocy. Już po zakończeniu zdjęć zgłosili się do nas poprzez pedagogów ulicznych wszyscy chłopcy, których dotyczy historia i powiedzieli, że chcą załatwić sprawę bez użycia siły. Przeprosili się i wybrali nowe, bezpieczne formy rywalizacji. - Jest to szczere, ale wszystko zależy od tego, jak będzie temu sprzyjać szkoła i rówieśnicy. Mam nadzieję, że razem ze szkołą uda się wypracować pomysły i zastąpić bójki innymi formami rywalizacji – uważa Jarosław Adamczuk psycholog, kurator społeczny.

podziel się:

Pozostałe wiadomości