W wybuchu gazu zginęła ośmioosobowa rodzina. „Razem z nimi, coś we mnie umarło”

TVN UWAGA! 331969
Wojciech i jego żona Anna, ich dzieci – Michalinka, Marcelinka i Staś. Józef z żoną Jolantą i wnukiem Szymonkiem – to ofiary tragedii, do której doszło rok temu w Szczyrku.

4 grudnia 2019 w Szczyrku doszło do jednej z największych katastrof budowlanych ostatnich lat. Wybuch spowodował rozszczelniony gazociąg, uszkodzony przez pracujących w pobliżu robotników. W katastrofie zginęło osiem osób – czworo dorosłych i czwórka dzieci.

„Czekałam na dzieci”

- Była 18:30. Czekałam na dzieci, bo miały do mnie przyjść. Jakby Wojtek mi nie powiedział, że przyprowadzi dzieci, to pewnie ja bym poszła do nich. Codziennie musiałam je widzieć. Bez nich było mi smutno. Lubiłam się z nimi bawić, rozmawiać – wspomina Maria Marek.

- Wyszłam z pracy przed 18. Poszłam kupić papier do pakowania prezentów, bo za dwa dni były Mikołajki. Jechałam samochodem do domu, widziałam, że na drodze stoi pełno ludzi. Zaczęłam dzwonić do mamy, ale nie odbierała. Próbowałam dzwonić też do Wojtka, do Ani, ale nie było sygnału – opisuje Elżbieta Marek.

W wybuchu zginęły dwie spokrewnione rodziny. Syn pani Marii, Wojciech z żoną Anną Kaim i trójką dzieci Michalinką, Marcelinką i Stasiem. Oraz brat pani Marii, Józef Kaim z żoną Jolantą i ich wnukiem Szymonem.

- Był straszny huk, aż wszystko podskoczyło. Szybko wzięłam kurtkę i pobiegłam. Jak dobiegłam na miejsce, dach tego domu leżał na ziemi. Wołałam, krzyczałam i czekałam, aż ktoś przyjdzie z dobrą wiadomością, kogoś mi przyniosą. Nie mogłam podejść bliżej. Wszędzie była policja i straż – opowiada pani Maria.

- Tego domu nie było. Pytałam ludzi, gdzie oni są. Podbiegłam do mamy, którą zauważyłam i pytałam ją: „Gdzie oni są?”. Mama stała zupełnie sama, wskazała mi ręką gruzowisko i powiedziała: „Tam” – dodaje pani Elżbieta.

Duży dom zamienił się w gruzowisko.

- Dom zniknął. Ogromnie mnie poruszyło to, jak w chwili przerwy sprawdziłem, jak wyglądało to miejsce przed tragedią. Zobaczyłem duży, czterokondygnacyjny dom. To nie był mały domek. Skala tragedii była ogromna – opowiada Daniel Dziubany ze specjalistycznej grupy poszukiwawczo-ratowniczej PSP z Jastrzębia-Zdroju.

„Nie dało się zidentyfikować ciał”

Niestety, ratownicy nie mieli dobrych wiadomości.

- Prokurator powiadamiał nas, że znaleźli ciało, prawdopodobnie kobiety, potem dziecka, mężczyzny. Nie wiedział nawet, kogo po kolei wyciągają, nie było możliwości identyfikacji – opowiada Elżbieta Marek.

- Najpierw znaleźli Anię z Marcysią. Następnego dnia rano Wojtka, za chwilkę Stasia. Potem około południa Michalinkę. Byłam przekonana, że będą ranni, będzie ich bolało, ale będą żyć. Nie mogłam w to uwierzyć, do tej pory mi ciężko w to uwierzyć – wyznaje pani Maria.

Znalezienie ciał dzieci było wyjątkowo trudną chwilą, także dla pracujących na miejscu katastrofy strażaków.

- Zaczęliśmy wydobywać elementy, wskazujące ewidentnie na pokój dziecka. To były zabawki, książeczki dziecięce, w tym seria książeczek, które czytam mojemu synowi – opowiada Daniel Dziubany.

- W gruzach znalazłam bransoletkę, ale tak poza tym, to nic nie zostało. Jeszcze mam Michalinki okulary z basenu, Stasia zabawkę – wylicza pani Maria.

Lubiana, znana wszystkim rodzina

Cała rodzina Kaim była związana z narciarstwem. Józef Kaim prowadził serwis. Wojciech Kaim był uznanym zawodnikiem i trenerem narciarskim. Przez lata pracował z dziećmi.

- Nie był dla dzieci tylko trenerem, instruktorem, ale był dla nich jak ojciec. Wojtek dbał o wszystkie dzieci klubowe, jak o swoje. Dbał, żeby były dobrze ubrane, żeby zjadły porządny obiad. Byliśmy jedną, wielką, narciarską rodziną – mówi Anna Muniak, mieszkanka Szczyrku.

Panie Maria i Elżbieta zmagają się nie tylko z żałobą po najbliższych, ale też ze zobowiązaniami po zmarłych, które przejęły wraz z ziemią i spadkiem. Przyjaciele Wojciecha założyli zbiórkę w sieci, by je wesprzeć.

- Pani Marysia przejęła po Wojtku ziemię, na której stał ich dom. Nie wyobrażała sobie nawet, by zrobić inaczej. Ta ziemia, to dla niej ogromne emocje. Dla niej w tej ziemi wciąż jest jej rodzina – dodaje Muniak.

Śledztwo wciąż trwa. Zostało przedłużone do końca pierwszego kwartału 2021 roku. W internecie trwa zbiórka dla pani Marii i Elżbiety. KLIKNIJ TU>

- Razem z nimi, we mnie też coś umarło. Każdy dzień, każda godzina, jestem myślami z nimi. To wszystko jest jakieś nienormalne, nieprawdziwe. Teraz mogę przytulić tylko zdjęcie, poduszkę – wyznaje pani Maria.

- Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mogła po prostu zasnąć, wstać i o tym nie myśleć. Cały czas jesteśmy w tym miejscu, mieszkamy. Nie chcę o tym zapomnieć – kończy pani Elżbieta.

podziel się:

Pozostałe wiadomości