Marek Marzec kupił stary kuter rybacki i rozpoczął jego remont. Nie doprowadził go do końca, bo zabrakło mu pieniędzy. Zostawił kuter w stoczni. Ta jednak zbankrutowała, a pieczę nad jej mieniem przejął syndyk. - Nie byłem dłużnikiem stoczni, bo za zlecone prace zapłaciłem. Miałem słowną umowę z ówczesnym dyrektorem stoczni, że jak będę mieć pieniądze, to skończymy remont. Później wszedł syndyk, który zadziałał sobie jak Roob In Hood i Zorro razem wzięci i sprzedał moją własność – wyjaśnia Marek Marzec. Syndyk masy upadłościowej uważa jednak, że postąpił zgodnie z prawem. - Syndyk przychodzi i ma likwidować masę. Spisuje wszystko, co jest w masie. I jeśli ktoś się o to nie upomni, nie udowodni, że to jest jego rzecz, nie wystąpi to sędziego komisarza o oddanie lub wyłączenie z masy, to syndyk nie ma nic do powiedzenia. Wiedziałem, że jest to kuter tego pana. Ale pan Marzec z uporem maniaka nie reagował na żadne wezwania, nie reagował na ogłoszenia w prasie, to co jeszcze…? – twierdzi Marian Kujawa, syndyk masy upadłościowej. Jego zdania nie podziela jednak Krzysztof Józefowicz, Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości. - Ten przedmiot nie powinien być zbyty. Oczywiste było, że jest to własność osoby trzeciej. Istotą przepisu jest to, aby prawnie zbywać majątek dłużnika, a nie osób trzecich. Skoro upadły dłużnik nie jest właściciele rzeczy, to nie należy włączać tej rzeczy do masy – mówi. Kuter rybacki Marka Marca został sprzedany nie jako kompletny statek, ale jako sam kadłub. Kupił go człowiek, który miał zlecenie wybudowania łodzi wikingów. Przebudował kuter i sprzedał z dużym zyskiem. Dziś kuter ma dwa rejestry morskie i dwóch właścicieli, a nowy właściciel statku niesmak i kłopot. - Syndyk sprzedał kuter jako kadłub za 20 tys. zł. Wyraziła na to zgodę sędzia komisarz – mówi Bogdan Saletra ze Stowarzyszenia Praw Obywatelskich Temida. Rzeczywiście na sprzedaż kutra syndyk uzyskał zgodę od sędzi komisarz. Z jej decyzją kategorycznie nie zgadza się ministerstwo sprawiedliwości. Dlatego też wystąpiło ono o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego przeciwko sędzi. Ta, jak się okazało, bardzo często pozwalała na sprzedaż mienia osób trzecich znajdującego się na terenie upadłych przedsiębiorstw. - Rzecznik dyscyplinarny odmówił wszczęcia postępowania po przeprowadzeniu postępowania wyjaśniającego. Owszem, można się zastanawiać czy nie doszło do jakiś uchybień dyscyplinarnych, ale nie można mówić o popełnieniu przestępstwa. Była to stała praktyka, której sędziowie wizytatorzy nigdy nie zakwestionowali – wyjaśnia Sławomir Przykucki z Sądu Okręgowego w Koszalinie. W tej chwili sprawę bada koszalińska prokuratura. Absurdem jest to, że dla Marka Marca wiąże się to z kolejnymi kłopotami. Mężczyzna stracił dorobek swojego życia. Od pięciu lat bezskutecznie walczy oswoją własność. Zobacz także:Ofiary pani syndyk są bezsilneSądowa pobłażliwość dla złego syndyka