Strażacy, ratownicy, lekarze, pielęgniarze, policjanci. Bohaterowie tej nocy. Pracowali bez wytchnienia. Ryzykując własne życie. - Zobaczyłam człowieka pod dużą blachą – mówi Beata, pielęgniarka Pogotowia Ratunkowego w Katowicach. – Pomyślałam sobie, co ja tu robię. Przecież mogę tu zostać. Kiedy psy ratownicze nie wytropiły już śladów życia pod gruzami, wprowadzono psy szkolone specjalnie do szukania zwłok. O 1.15 ogłoszono ciszę. - Aż nas zatkało, to była naprawdę cisza – mówi Jan, dyspozytor Pogotowia Ratunkowego w Katowicach. – Nawet komórki przestały dzwonić. Nic nie było słychać. Okazało się, że już tak miało być do rana. W tym czasie do pogotowia przyjeżdżały kolejne karetki. To były najtrudniejsze momenty dla lekarzy i pielęgniarzy z pogotowia. - Najgorszy był moment, gdy taśmowo zaczęli wnosić do nas worki ze zwłokami – mówi Janusz, ratownik medyczny Pogotowia Ratunkowego w Katowicach. – Worek za workiem. Zrozpaczeni bliscy osób, których nie odnaleziono, chodzili tej nocy od szpitala do szpitala. Gdy tam nie mogli nikogo znaleźć – szukali w zakładach pogrzebowych. - Ci, którzy nikogo nie znaleźli, oddychali z ulgą – Boże, jakie szczęście – mówi Renata Brauner właścicielka zakładu pogrzebowego w Katowicach. – Ale były przed nimi jeszcze inne przechowalnie. Zdruzgotani nieszczęściem ludzie potrzebowali pomocy. Na miejscu akcji pracowali też policyjni psychologowie. - To tak wielka trauma, że może zlikwidować mechanizmy adaptacyjne – mówi Małgorzata Chmielewska, koordynator psychologów policyjnych z Komendy Głównej Policji. – Ten uraz zostanie do końca w ich życiu. Ale nie można dopuścić do tego, by ich życie trwale sparaliżował.