Coraz więcej polskich pracodawców korzysta ze stażystów – absolwentów szkół średnich, kierowanych na praktyki przez urzędy pracy. Właściciele firm zyskują w ten sposób dodatkowe ręce do pracy i nie ponoszą żadnych kosztów, ponieważ nowi pracownicy opłacani są przez państwo. Z kolei stażyści oprócz skromnej pensji zyskują kwalifikacje niezbędne przy dalszych poszukiwaniach pracy. Niestety, jak się okazuje, stażyści to często tania siła robocza, którą można bezwzględnie wykorzystywać. Przekonał się o tym Marcin Bogucki z Ełku, który swojego stażu omal nie przypłacił życiem. Marcin 28 listopada uległ wypadkowi w pracy i w krytycznym stanie trafił do szpitala. Przez trzy dni nie odzyskiwał przytomności. Lekarze byli pełni obaw. Na szczęście Marcin przeżył. Tylko przez pierwszy miesiąc chłopak pracował jako mechanik. Później jednak został wysłany przez właściciela zakładu na budowę. Razem z nim trafiło tam 5 innych stażystów. Marcin nie przeszedł podstawowego przeszkolenia. Przez 3,5 miesiąca pracował na rusztowaniach, bez kasku i odzieży ochronnej. Aż spadł z wysokości 4 metrów. Dlaczego wcześniej zatrudnianiem stażystów w miejscach wymagających specjalistycznego przeszkolenia nie zajął się urząd pracy? Dyrektor urzędu w Ełku tłumaczy, że dysponuje zaledwie trzema inspektorami, którzy nie są w stanie skontrolować 650 stażystów zatrudnionych u różnych pracodawców. Właściciel salonu, w którym doszło do wypadku, nie chciał rozmawiać z dziennikarzami, ale matka Marcina nie dała za wygraną. Zdecydowała, że złoży przeciwko niemu pozew w sądzie cywilnym. Sprawę wypadku badają Państwowa Inspekcja Pracy i prokuratura.