Na terenie fabryki żelatyny w Zgierzu znaleźliśmy hałdy gnijących kości. Zakładowe ścieki trafiały do pobliskiego lasu, zatruwając środowisko. Z wyprodukowanej tu żelatyny spożywczej korzystali m.in. producenci galaretek i jogurtów w Polsce. Dlaczego mimo tak skandalicznych warunków sanitarnych fabryka nadal funkcjonuje? Jak wynika z kontroli Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska, właściciele dopuszczają się przestępstwa wypuszczając ścieki do lasu. Są takie miejsca, gdzie normy przekroczone są nawet kilkadziesiąt tysięcy razy. - Ludzie chodzą w ściekach, które wyciekają z przepełnionych silosów, mówi Robert Wójcik, były pracownik zakładu. – Wyprowadzona jest tam rura wielkości węża strażackiego i to wszystko sobie spokojnie wypływa do pobliskiego lasu - dodaje. - Grozi to wszystkim, którzy korzystają z tego lasu i z jego zasobów wodnych, czyli rozlewiska Bzury - mówi dr Zbigniew Hałat, epidemiolog. Za to, co dzieje się w zakładzie odpowiada Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska, który pożyczył pieniądze na wybudowanie w tym miejscu zakładu. - Pieniądze, które były przeznaczone dla pana Grabka miały być na zakład utylizacji odpadów poubojowych - mówi Anna Adamska, przedstawicielka funduszu. - Nie mielismy wiedzy w tym zakresie, że tutaj powstanie zakład do produkcji żelatyny - dodaje. Do programu zapraszaliśmy Kazimierza Grabka. Ani on, ani inni przedstawiciele fabryki nie skorzystali z zaproszenia. Dostaliśmy za to list z fabryki w Zgierzu. Podpisany pod nim dyrektor zakładu zapewnia, że hałda kości, którą widzieliśmy w zakładzie absolutnie nie służyła do produkcji żelatyny. Jednak te wyjaśnienia nie kończą sprawy. Liczymy na spotkanie przed kamerą.