Śmierdzą nie tylko wędliny

W prezentowanych od kilku dni reportażach pokazaliśmy, jak w zakładzie Constar odświeżane są przeterminowane i spleśniałe wędliny. Dziś dodatkowo potwierdziły to wyniki kontroli głównego lekarza weterynarii. Jednak mimo tak jasnych i niezbitych dowodów, pracownicy firmy wczoraj w czasie programu Pod Napięciem przyszli na plan z oskarżeniami wobec dziennikarzy, a nie wobec swoich pracodawców.

Na plan programu przyszło kilkuset pracowników Constaru. - To nie działo się na hali czystej. To nie było na naszej hali. - Nie przekonują mnie te rzeczy, które pokazujecie. Nie ma obierania starych kiełbas – krzyczeli niezadowoleni ludzie. Nasi widzowie nie mieli jednak wątpliwości, że to, co zarejestrowała kamera UWAGI!, to prawda. Swoją opinię wyrażają w setkach maili i komentarzy. Proceder, który trwał w Constarze potwierdzają także inni pracownicy firmy. - Potwierdzam wszystko to, co mogliśmy obejrzeć w reportażu. Czasami jak upadnie mięso mielone na podłogę, to wrzuca się je ponownie do młynka. To jest na porządku dziennym. Nie tylko na wędlinach, ale również na mięsie. Pakuje się to gołymi rękoma, a powinni w rękawicach gumowych. Ale stare pracownice pakują gołymi rękoma, bo wygodniej, nie przykleja się folia do rękawic. Mięso stare i przeterminowane pakowane jest jako świeże z dobra datą. Zwierzchnicy sami mówią, aby wybierać to, co najładniejsze i nie śmierdzi. W przypadku schabu najładniejsze kawałki idą z przodu, pod spód idą te cieńsze, brzydkie lub które mają zmieniony kolor. To jest brąz, śmierdzi różnymi przyprawami, dodawane są dziwne środki, żeby nie było czuć smrodu – opowiada pracownica Constaru. Twierdzi, że osoby pracujące w zakładzie mięsnym nie buntują się przeciw temu, co widzą na co dzień. ---obrazek _i/napiecie2.jpg|prawo|Pracownicy protestowali--- - Opowiadają sobie tylko, że pakowali tak śmierdzące produkty, że mało nosa nie urwało, ale wszystko idzie na sklep. Każdy się przyzwyczaił i nikt nie zwraca na to uwagi. Początkowo, po ujawnieniu przez nas afery szefowie Constaru wyrażali żal i chęć wyjaśnienia sprawy do końca. Ale dziś władze firmy zmieniły zdanie. Zarzucają dziennikarzom populizm i szukanie sensacji. Zupełnie jakby chciały w ten sposób umniejszyć własną winę. - Firma usztywniła swoje stanowisko, bo adresatem tego usztywnienia jest załoga. Załodze, po tym skandalicznym zachowaniu firmy, zmuszaniu ludzi do takich haniebnych praktyk, grozi redukcja. W Starachowicach nie ma pracy. Kierownictwo na co dzień musi tym ludziom patrzeć w oczy i wolą powiedzieć „nie, to nie my, to telewizja” – twierdzi Adnrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Andrzej Rzepiński uważa, że władze firmy nie przestrzegały przepisów, bo nie robili tego również ci, do których należy obowiązek monitorowania jakości produkcji. To godzi w prawa konsumentów. - Konstytucja gwarantuje każdemu z nas prawo do ochrony zdrowia. To prawo może być przestrzegane tylko wtedy, kiedy właściwe służby państwowe, zwłaszcza w obszarze produkcji żywności, będą stale i w sposób niespodziewany kontrolowały jakość żywności – dodaje Andrzej Rzepliński. Podobne afery miały miejsce w innych krajach Europy. Jak w takich sytuacjach zachowywali się producenci? Czy szefowie przyznali się do błędów, czy próbowali tuszować sprawę? - Zawsze był taki sam scenariusz. Najpierw były pierwsze publikacje i artykuły w prasie lokalnej. Wtedy próbowali wszystko tuszować – mówi niemiecki korespondent Thomas Urban. Gdy sprawy zostały nagłośnione, skompromitowani nie unikali nałożonych na nich wysokich kar. - Zwykle od razu płacą. Nawet nie idą się procesować, bo chcą ratować prestiż firmy – dodaje korespondent.

podziel się:

Pozostałe wiadomości