Śmierć w Kanadzie

Kilka kanadyjskich instytucji wyjaśnia okoliczności śmierci Roberta Dziekańskiego, który został porażony paralizatorem przez kanadyjską policję na lotnisku w Vancouver. Od nocy z 13 na 14 października ubiegłego roku, kiedy doszło do tragedii, matka Roberta Dziekańskiego aż trzykrotnie musiała zmierzyć się ze śmiercią swojego syna.

Pierwszy raz, gdy dowiedziała się, że Robert zginął w czasie interwencji policji na lotnisku. Wówczas policja poinformowała matkę i opinię publiczną, że Polak zachowywał się agresywnie i aby go obezwładnić, konieczne było użycie paralizatora. Drugi raz, gdy po miesiącu od tragicznego zajścia zostało ujawnione nagranie z amatorskiej kamery zaprzeczające wcześniejszej wersji policji. Na tym nagraniu, wstrząśnięta matka, zobaczyła, że jej syn nie był agresywny, a że potrzebował pomocy i zginął w strasznych cierpieniach. Wreszcie trzeci - gdy w Internecie ukazała się gra parodiująca śmierć jej syna. Niebieski ludzik symbolizujący policjanta rusza w pościg za postacią z doklejonym autentycznym zdjęciem twarzy Roberta Dziekańskiego. Gra jest skonstruowana, jak krótki film. Gracz nie może uratować bohatera. Jej wynik jest z góry przesądzony. Robert ginie od strzału z paralizatora. Śmierć Roberta Dziekańskiego wstrząsnęła opinią publiczną na całym świecie. Amatorski film pokazujący interwencję policji na lotnisku w Vancouver obnażył brutalne zachowanie kanadyjskich stróżów prawa. Jednocześnie wyszło na jaw, że jedno z największych kanadyjskich lotnisk nie jest przygotowane do niesienia pomocy medycznej. - Kanadyjczyków najbardziej zbulwersował fakt, że nawet w momencie, gdy Polak leżał już na ziemi, zakuty w kajdanki, nie oddychając, nikt nie udzielił mu pomocy - mówi Ian Murgrew, dziennikarz Vancouver Sun. - Policja nie zrobiła nic, aby sprowadzić pierwszą pomoc, widząc jak on umiera. Przyjazd na miejsce karetki z medycznym personelem zajął dużo czasu. Lotnisko w Vancouver nie posiadało służb medycznych, które mogłyby szybko zareagować i - być może - uratować życie Roberta Dziekańskiego. Dla porównania - znacznie mniejsze lotnisko w Katowicach-Pyrzowicach, to, z którego Polak rozpoczynał swoją podróż, dysponuje przeszkolonym personelem medycznym i jest kompleksowo wyposażone w sprzęt ratowniczy. W tej chwili wyjaśnianiem okoliczności śmierci Roberta Dziekańskiego zajmuje się dziewięć kanadyjskich instytucji. Odpowiedź na pytania, czy policjanci słusznie postąpili, używając paralizatorów oraz dlaczego natychmiast nie udzielono Polakowi pomocy medycznej, poznamy najwcześniej w czerwcu. Na wyniki śledztwa czeka przede wszystkim matka Roberta. - Muszę to zakończyć, żeby wszyscy winni zostali ukarani - mówi Zofia Cisowska, matka Roberta Dziekańskiego. - Będę to tego dążyć, ile mi sił starczy. Co roku będę jeździć na lotnisku, tego dnia, o tej samej porze, i kilka godzin będę siedziała w tym miejscu. Reporterzy UWAGI! od początku próbowali dociec, dlaczego doszło do tragedii na lotnisku w Vancover. Polecieli do Kanady. Tam spotkali się z matką Polaka oraz dotarli do bezpośrednich świadków interwencji policji. Uczestniczyli również w demonstracji osób sprzeciwiających się używania przez kanadyjską policję paralizatorów. Towarzyszyli także pani Zofii Dziekańskiej w podróży do rodzinnych stron. Zobacz także:Chciał zmienić swoje życie Śmierć Roberta Dziekańskiego

podziel się:

Pozostałe wiadomości