W położonych na Mazurach Radysach działa jedno z największych schronisk dla zwierząt w Polsce. Za pośrednictwem hashtaga #tematdlauwagi wielokrotnie informowaliście o nieprawidłowościach, do których miało dochodzić w tym miejscu.
Kontrola w Radysach
W połowie czerwca na teren schroniska weszli prokuratorzy i policjanci. Służbom towarzyszyło kilkudziesięciu wolontariuszy z organizacji działających na rzecz zwierząt. Wśród nich lekarze weterynarii i zoopsycholodzy.
- To schronisko ma najgorszą w Polsce sławę. Dotychczas nikomu nigdy nie udało się zrobić tutaj nic. Dzięki prokuraturze w Olsztynie, która postanowiła, że jednak się da, jesteśmy wszyscy tutaj – mówi Katarzyna Śliwa-Łobacz z Fundacji Mondo Cane.
- Przyjechaliśmy skończyć dramat w Radysach. Śmierć w tym miejscu musi się skończyć. Stąd wywożone są tony psich zwłok. Chcemy uratować jak najwięcej zwierząt, mamy miejsce na 200-300 psów – dodaje Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt.
Służby i wolontariusze rozpoczęli ciężką, wielogodzinną pracę.
- Boksy dla psów są częściowo zadaszone, natomiast jest to zrobione z blachy i temperatura w nich przekracza 40 stopni. Żaden z kojców, w którym byłam, nie miał wody. Życie tych psów to gehenna – nie ma wątpliwości Śliwa-Łobacz.
Znając sposób traktowania zwierząt w schronisku w Radysach, społeczniczka Marta Chmielewska sama brała pod opiekę bezdomne psy, by nie trafiały do tego miejsca. Kobieta pod Augustowem założyła azyl Sonieczkowo.
- W pierwszym roku działalności, jak się na mnie uwzięły Radysy, miałam 17 kontroli weterynaryjnych, kiedy w ciągu roku powinnam mieć maksymalnie dwie, trzy – przywołuje Chmielewska.
- Każdy wyjazd po psy odbierane z Radys kończył się tym, że dwa tygodnie dochodziliśmy do siebie psychicznie. Byliśmy zastraszani, łącznie z możliwością przestrzelenia kolan – dodaje społeczniczka.
„Biznes na bezdomnych zwierzętach”
Gminy, żeby podpisać umowę ze schroniskiem dla zwierząt, muszą ogłosić przetarg. Warunkiem wygrania go jest m.in. wybranie najtańszego oferenta.
- Niestety ten pan daje najniższe stawki i wygrywa – słyszymy od wolontariuszy.
- Takich schronisk jak Radysy jest kilka. W Polsce robi się biznes na bezdomnych zwierzętach. I w takich miejscach, za komercyjne stawki, odławia się błąkające się zwierzęta. Schronisko komercyjne to takie, które jest przedsiębiorstwem. Z założenia jest jednostką nastawioną na generowanie zysku. To zupełnie wyklucza jakąkolwiek opiekę nad zwierzętami – podkreśla Śliwa-Łobacz.
Zdaniem wolontariuszy psy w Radysach były niewłaściwie odżywiane.
- Psy karmione są obrzydliwymi, śmierdzącymi odpadami z rzeźni. Wnętrzności rzucane są w tym upale na beton – mówi Katarzyna Śliwa-Łobacz.
Poważne wątpliwości, co do jakości opieki nad zwierzętami budzi również fakt, że tylko przez kilka pierwszych miesięcy tego roku, jego właściciele oddali do utylizacji prawie cztery tony martwych zwierząt.
W trakcie trwającej do późnych godzin nocnych kontroli na terenie schroniska znaleziono w boksach 10 martwych psów.
„Nie mam sobie nic do zarzucenia”
Schronisko zatrudniało lekarza weterynarii, na co dzień praktykującego jednak na niemal drugim końcu Polski. Mężczyzna nie chciał rozmawiać z reporterem.
Jak dotychczasowy nadzór nad schroniskiem ocenia Jerzy Koronowski, warmińsko-mazurski wojewódzki lekarz weterynarii?
- Kontrole oceniam dobrze. Były przeprowadzane należycie – twierdzi.
Z kolei Koronowski ma zastrzeżenia do działań wolontariuszy.
- Wejście takiej ilości wolontariuszy do schroniska, gdzie przebywa tyle psów, w moim przekonaniu było niewłaściwe – mówi.
- Sprawdzaliśmy śmiertelność zwierząt. To schronisko niczym się nie wyróżnia od pozostałych schronisk w naszym województwie – dodaje Koronowski.
Gmina Jasieniec odebrała psy
W ubiegłym roku wójt gminy Jasieniec na Mazowszu, zadecydowała o zabraniu czworonogów i rozwiązaniu umowy ze schroniskiem.
- Pojechaliśmy odebrać psy, właściciel był wręcz oburzony. Nie chciał nas wpuścić na teren posesji. Stąd pojawił się pomysł, żeby wezwać policję i przy jej pomocy udało nam się odebrać psy. Połowa z nich nie była kastrowana i sterylizowana. Odebraliśmy psa, który do psa był niepodobny. To była straszna sytuacja – wspomina Marta Cytryńska, wójt gminy Jasieniec.
- Część psów miała chipy. Okazało się, że były to psy z dalekich zakątków Polski. Często szukane przez właścicieli. Do dzisiaj, a minął już rok, nie otrzymaliśmy żadnej dokumentacji medycznej z Radys – dodaje Cytryńska.
Zaginiony pies
Kilka tygodni temu Ilonie Sawickiej w czasie spaceru uciekł jej pies Karmel. Jak się okazało, zwierzę trafiło właśnie do schroniska w Radysach.
- Udało mi się już w pierwszym rzędzie znaleźć swojego psa. Tam usłyszałam, że pies musi przejść dwutygodniową procedurę i szczepienie, żeby został wydany. Kiedy zbliżał się termin wydania psa, zadzwonił do mnie weterynarz i powiedział, że niestety Karmel zmarł. Nie dostałam żadnej dokumentacji i dowodów, że mój pies nie żyje. Wiedziałam, że coś jest nie tak, że trzeba drążyć dalej. Tydzień później zobaczyłam zdjęcie swojego psa w materiale TVN24. Okazało się, że mój pies żyje. To są ludzie bez serca i sumienia – uważa Sawicka.
Jak się okazało, duża część zwierząt przebywających w schronisku nie była zachipowana, co znacznie utrudnia ich identyfikację.
- Chipowanie jest kagańcem dla hycla. Powoduje, że jest możliwość kontroli. Bez chipa kontroli nie ma – wskazuje Katarzyna Śliwa-Łobacz.
- Mam wrażenie, że dopóki mieliśmy podpisaną umowę z Radysami, odłowionych zwierząt było więcej. Trafiały do Radys z różnych zakątków Polski, a były przypisane do naszej gminy. Nie wiem, jak to możliwe. Dziś nie ma takich sytuacji. W zasadzie odławianych jest 30 proc. mniej zwierząt niż do tej pory. Mamy ponad 50 proc. zaoszczędzonych pieniędzy na tym, że zmieniliśmy schronisko. I mamy święty spokój, bo są w miejscu, gdzie są zadbane i momentalnie trafiają do adopcji – mówi Cytryńska.
- Nikt normalny nie trzyma na swojej posesji trzech tysięcy zwierząt. Oni je trzymają, bo jest to dla nich pieniądz i mają to gdzieś. Porzucili te psy w boksach i skazują na zagryzienie – uważa Grzegorz Bielawski.
Areszt dla właściciela schroniska w Radysach
Po kontroli schroniska sąd zastosował wobec Zygmunta D. tymczasowy areszt na trzy miesiące. Do aresztu trafił również jego syn Daniel.
- W wyniku przeszukania pomieszczeń zajmowanych przez Zygmunta D. znaleziono ponad 200 sztuk amunicji. Prokurator przedstawił Zygmuntowi D. dwa zarzuty – znęcania się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem i nielegalnego posiadania amunicji – mówi Krzysztof Stodolny, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Olsztynie.