- Pamiętam czasy w podstawówce, kiedy chodziłam z walkmanem na kasety i słuchałam płyt Genesis z Rayem - wspomina Patrycja Markowska. - Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że Ray przyjedzie do Polski i powie: "Wiesz co, Patrycja? Nagrajmy coś razem", to bym pewnie się postukała w czoło - dodaje.
"Nigdy tego nie zapomnę"
Ray Wilson do legendarnego zespołu Genesis dołączył w 1996 roku. Miał wtedy 28 lat i zastąpił przed mikrofonem Phila Collinsa. Razem z grupą nagrał między innymi przebój "Congo". Gościnie występował również z takimi legendami rocka jak zespół Scorpions. Ugruntował swoją pozycję na muzycznym rynku i zyskał międzynarodową sławę.
- To tak, jakby zastąpić Micka Jaggera w Rolling Stones albo Bono w U2. Tego się nie da zrobić. Ale ja byłem bardzo pewny siebie i traktowałem Genesis po prostu, jak zwykły zespół - mówi Ray Wilson i wspomina swój pierwszy pobyt w naszym kraju: - Pierwszy raz byłem w Polsce w Katowicach w styczniu 1998 roku. Pamiętam, jak przyjechaliśmy na miejsce, pomyślałem: "Boże, gdzie my jesteśmy" - mówi.
Potem jednak zobaczył katowicki Spodek i wszystko się zmieniło. - Na zawsze zapamiętam, jak weszliśmy do środka, nawet teraz mam ciarki, jak o tym myślę jaka tam była atmosfera, to było niewiarygodne. Z tego zimnego mroku nagle przenieśliśmy się w niesamowite światło i energię, która biła od ludzi. Nigdy tego nie zapomnę - wspomina Ray Wilson.
Niestety, po występie w Katowicach, zespół Genesis zagrał jedynie kilka koncertów i zawiesił działalność. Dla Raya to była nagła i niespodziewana decyzja.
- Po tej euforii, że "jestem w Genesis, jestem wielki", bach! Nie ma Genesis, Genesis zawiesiło działalność. To musiał być ogromny cios - mówi dziennikarz muzyczny Roman Rogowiecki. A Ray Wilson przyznaje: - Znalazłem się w trudnym położeniu finansowym i uczuciowym. Miałem kilka mrocznych lat, myślałem nawet o całkowitym rzuceniu muzyki.
- To był bardzo dobry prztyczek, bo to mu uświadomiło, że nic nie trwa wiecznie, że kariera jest bardzo krucha - uważa Roman Rogowiecki.
"Dbaj o mojego kwiatuszka"
Ray Wilson, zamiast jednak muzykę rzucić, zdecydował się reaktywować swój pierwszy zespół Stiltskin. Rozpoczął też karierę solową. W 2007 roku znów grał w Polsce, tym razem w Poznaniu. Był to kameralny koncert charytatywny w jednym z klubów blisko rynku. Po koncercie wzrok muzyka przyciągnęła stojąca przy barze z przyjaciółmi brunetka, jak się później okazało, tancerka Teatru Wielkiego w Poznaniu.
- Pamiętam, jak patrzyłem na nią i pomyślałem: "wow, jaka piękna dziewczyna". Oczywiście, w Polsce jest pełno pięknych dziewczyn. Ale w Gosi było coś więcej, nie chodziło tylko o to, jak wygląda, ale jaką jest osobą. To miało dla mnie większe znaczenie niż jej wygląd - opowiada Ray Wilson.
Tydzień później Ray przyleciał do Polski podziwiać Małgorzatę na scenie. A potem ona bawiła się na jego koncercie w Szkocji. Muzyk był świeżo po rozwodzie, postanowił zostawić całe swoje dotychczasowe życie i przeprowadzić się do Poznania.
- Bardzo wiele osób czekało na moment, kiedy to się skończy, bo to wiadomo, że to się skończy. Prawdopodobnie być może będę w ciąży, zerwę swoją karierę, żeby jeździć z nim - wspomina tamten czas Małgorzata Mielech. Wspomina, że niedługo potem pojechali razem na długie wakacje.
- Kiedy przyjechałem do domu Gosi, żeby zabrać ją i jej bagaż, mama Gosi, Basia, podeszła do mnie i pogroziła mi palcem mówiąc: "Dbaj o mojego kwiatuszka". Tak właśnie powiedziała - śmieje się Ray Wilson. - Nic dziwnego, że była przerażona, że taka włochata bestia ze Szkocji, taki wiking, przyjechał porwać jej córkę. A potem pojechaliśmy w podróż. I było wspaniale - mówi.
"Pokazał wtedy klasę"
Przeprowadzka do Polski miała też wpływ na artystyczną drogę Raya. Mocny, nieco zachrypnięty głos Szkota spodobał się polskiej publiczności. Jego charyzma sceniczna sprawia, że na koncerty przychodzą tłumy. Wokalista zaczął też współpracować z polskimi muzykami.
- Nagrywając klip byłam przerażona, bo było naprawdę zimno - wspomina Patrycja Markowska i dodaje: - Ja to wzięłam na klatę. Czułam się jak pani gospodyni. Mówię: "słuchajcie, to jest gwiazda. Trzeba mu szybko przynieść herbatę, kanapki i się nim zająć".
Jak mówi, chociaż jako garderobę mieli tylko starą przyczepę kempingową, Ray Wilson na planie nie gwiazdorzył. - Pokazał wtedy klasę - mówi Patrycja Markowska.
- On kompletnie nie pasuje do tego wizerunku, kanonu muzyka rockowego, mimo że nim jest. Ma taką refleksyjną duszę - mówi muzyk Piotr Cugowski. - To jest wokalista z typu tych, którzy opowiadają konkretną historię - dodaje.
A Roman Rogowiecki zwraca uwagę na fakt, że artysta dużo koncertuje w Polsce i towarzyszą mu nasi muzycy. - W Polsce wylądował i myślę, że było to bardzo miękkie, dobre lądowanie w kraju przyjaznym dla jego muzyki.
"Kocham cię Rayku"
Uczucie Małgorzaty i Raya przerodziło się w trwający już blisko 10 lat związek. Para nie tylko razem mieszka, ale zdarza się im też wspólnie pracować.
- Gosia jest dla mnie wielką inspiracją przez to, co robi. Przyjeżdżałem oglądać jak tańczy i pomyślałem: ta dziewczyna jest niesamowita. Byłem pod wrażeniem jej osobowości i jej talentu - mówi Ray Wilson.
Małgorzata Mielech swój taniec pokazała teledysku do muzyki Raya, można ją także usłyszeć na płytach.
- Jej głos pojawia się w dwóch czy trzech nagraniach. Takie malutkie wstawki - mówi Ray Wilson i przytacza jeden z przykładów: - Mówi to w utworze "Over My Dead Body". Ja śpiewam: "Po moim trupie", a ona szepce: "Kocham cię Rayku". Tak bardzo cichutko.
- Jestem szczęśliwy od momentu, kiedy tu przyjechałem. W Polsce spędziłem najszczęśliwsze lata mojego życia. Nie mam co do tego wątpliwości - mówi Ray Wilson, ale nie deklaruje, że zostanie tu na zawsze. - Nie wiem, staram się żyć chwilą tak bardzo, jak to jest możliwe. Nie wybiegam w przyszłość. Kiedy to robię, Gosia sprowadza mnie na ziemię. To tak, jak w powiedzeniu: nikt nie wie, co czeka go jutro. Więc nie ma sensu o tym myśleć - mówi Ray Wilson