To miał być interes życia dla właściciela firmy AVE z Olsztyna. Wymyślone przez niego urządzenie, chcieli kupić niemieccy kontrahenci. Transakcja miała opiewać na ponad trzy miliony marek. Jednak na na kilka dni przed podpisaniem kontraktu wszystko legło w gruzach. Niemiecki partner w znalazł olsztyńskim sądzie informację o upadłości polskiej firmy. Szybko wycofał się ze wspólnego z interesu. Dla polskiego przedsiębiorcy zarówno informacja na temat jego firmy wywieszona w sądzie jak i decyzja Niemców były zupełnym zaskoczeniem i oznaczało bankructwo. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że wniosek o upadłość firmy AVE złożyła jedna z toruńskich firm. Dlaczego? Nie wiadomo. Nie wiadomo także dlaczego nie potwierdzona informacja i wniosek, którego sąd nawet nie zdążył rozpatrzeć znalazły się na sądowej tablicy informacyjnej. Takie postępowanie wedle przepisów jest niedopuszczalne. Nazwa firmy AVE nie miała prawa znaleźć się w spisie firm upadłych. Jednak w rozmowie z naszym reporterem przedstawiciel sądu stwierdził: - Nie widzę ze strony sądu żadnych uchybień. Uchybienia jednak były. Przyznał się do nich w końcu wiceprezes olsztyńskiego sądu. Szybko jednak dodał: - Mylić się jest rzeczą ludzką. To zapewne dlatego nikt nie poniósł konsekwencji za błąd, który dla przedsiębiorcy skończył się bankructwem. Winnych nie znalazła także prokuratura, która nie dopatrzyła się przestępstwa i odmówiła wyjaśnienia tej sprawy. Poszkodowany przedsiębiorca nie wierzy w nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Od sądu będzie domagać się półtora miliona złotych odszkodowania. Jeśli wygra - za ”błąd” sądowych urzędników zapłacimy my – podatnicy. Właściciel firmy na koniec rozmowy z naszym reporterem powiedział zdanie, które według niego trafnie puentuje całą sytuację: - Prawo jest jak płot, lew go przeskoczy, płazy i gady się prześlizgnął a bydło stoi i czeka.