– Straciłam pracę, bo za dużo wiedziałam – opowiada Renata Jankowska, była kierowniczka jednego ze sklepów „Biedronki”. – Naraziłam się, bo zaczęłam dopominać się o prawa kasjerów. Zdarzało się, że pracowaliśmy po trzydzieści parę, czterdzieści godzin bez przerwy, ale oczywiście nie mogło to być ujęte w ewidencji pracy. Jankowska twierdzi, że jej zwolnienie było zaplanowane. Wszystko zaczęło się od kontroli PIP w sklepie. Kierowniczka ujawniła wtedy szereg nieprawidłowości – nieprzestrzeganie przepisów kodeksu pracy, norm bhp oraz niewłaściwe wypełnianie kart ewidencji czasu pracy. – Najpierw w sklepie przeprowadzano kontrole wewnętrzne – mówi Jankowska. – Wpadali „paragoniarze”, którzy sprawdzali ceny artykułów, terminy ważności, a także wprowadzali tak zwane zakupy kontrolowane. Polegały one na tym, że podrzucano coś do opakowania danego artykułu, a kasjer miał obowiązek to wykryć. Miesiąc po ostatniej kontroli zjawił się w sklepie kierownik okręgu, który przyjechał aż z Portugalii. Miał już gotową umowę wypowiedzenia za porozumieniem stron. – Kierownik powiedział, że mam 10 minut na podpisanie zwolnienia – twierdzi pokrzywdzona. – Nie wolno mi było ani zatelefonować, ani z nikim się kontaktować. Nie chciałam tego podpisać, ale czułam się do tego zmuszona. Jankowska nie pracuje od października ubiegłego roku, liczy, że podobnie jak jej koleżanka Bożena Łopacka, wygra sprawę z byłym pracodawcą.