W ostatnim czasie w mediach pojawiły się informacje o odradzaniu się muzyki disco polo, która, wydawało się, zaczęła odchodzić do lamusa. Jeszcze kilka lat temu discopolowe piosenki nuciła cała Polska, a ich wykonawcy robili zawrotną karierę. Disco polo swoje wielkie lata miało w ostatniej dekadzie minionego stulecia. Zanim jednak piosenki takich zespołów, jak Boys lub Skaner stały się wielkimi przebojami, telewizja zaczęła emitować specjalne programy poświęcone disco polo, a płyty i kasety sprzedawały się w milionowych nakładach, przyszli gwiazdorzy grali na weselach i zabawach w małych miasteczkach. - Kolega z wojska wychodzi i mówi mi – Marcin, ja gram na basie, ty masz fajne klawisze, Robert gitarę – będzie dobrze – wspomina początki zespołu Boys jego lider Marcin Miller. Muzycy Boys i innych im podobnych zespołów ani się obejrzeli, jak ich piosenki zaczęły zdobywać zdumiewającą ich samych popularność. W krótkim czasie z małomiasteczkowych remiz wyjechali w wielki świat. I stali się gwiazdami. - Wszystko działo się bardzo szybko – wspomina Robert Sasinowski, lider Skanera. – Po roku, dwóch z zespołów, które grały na niewielkich zabawach w remizach, wskoczyliśmy do Sali Kongresowej. Nagle cała Polska dowiedziała się o tej muzyce i nie tylko małe miejscowości, ale wielka Warszawa przyszła na nasz koncert. Koncert w Sali Kongresowej, który odbył się w 1992 r. był początkiem swoistej nobilitacji disco polo. Uwielbienie milionów Polaków dla jego twórców zostało dostrzeżone przez telewizje, firmy fonograficzne, a nawet polityków. Programy telewizyjne propagujące ten rodzaj muzyki zaczęły bić rekordy oglądalności, muzycy stali się bogaci, ale pojawiły się również pierwsze głosy krytyczne, wskazujące na prostotę i tandetność tej muzyki. - Być może to tandeta, ale taka, której potrzebują ludzie – mówi Marcin Miller. – Jeśli chcą słuchać takiej muzyki, bawić się przy niej, to chyba nie trzeba ich za to krytykować, ani krytykować twórców. Ale krytyka się nasilała. Muzykom disco polo, a także jej fanom, przypięto łatkę ”buraków” i ”wieśniaków”. Z anteny zniknęły programy popularyzujące disco polo, a wraz z tym drastycznie spadła ilość granych koncertów. Dla muzyków zbliżały się ciężkie czasy, czasy wielkiego kryzysu. - W latach 2000 – 01 ziścił się mój największy koszmar – mówi Marcin Miller. – Coraz mniej koncertów, tylko dwa w miesiącu. Zaczęło się poszukiwanie – co dalej? Co będę robił, jeśli tylko śpiewać umiem. Kiedy wydawało się już, że disco polo na zawsze zniknęło w mrokach przeszłości, jedna z lokalnych stacji zaczęła emitować program jej poświęcony. Okazało się, że ma wielką widownię. To wyraźny dowód na to, że muzyka zwana niegdyś chodnikową nie dała się jeszcze pogrzebać. Wracają stare gwiazdy, pojawiają się nowe. Jak zespół Weekend. Ale discopolowcy XXI wieku nie chcą być porównywani do swoich poprzedników. - Nie jesteśmy takimi wycacykowanymi facetami w białych skarpetkach i koszulach w palemki – mówi Tomasz Jakubowski z Weekendu. - Teraz jest spontan. Niczym się nie różnimy od zachodnich muzyków. I chcemy, żeby tak nas traktowano, jak traktuje się bluesowców czy rockowców. Młodzi artyści z Weekendu marzą o Opolu i Sopocie. Doświadczeni artyści pierwszej generacji disco polo, którzy poznali na równi słodycz sławy i gorycz odrzucenia, wiedzą jednak, że kariera to ciężka praca, a sukces to dopiero jej początek. - Kiedyś wydawało się nam, że nagrać przebój to wielkie osiągnięcie – mówi Robert Sasinowski. – A teraz myślę, że utrzymanie się na rynku to jeszcze większe wyzwanie.