„Nie czuję ruchów córki”
- Śni nam się szpital, córeczka, która przestaje oddychać, której serduszko przestaje bić. Budzimy się i sprawdzamy, czy nic złego się nie dzieje. Nasze życie to koszmar – płacze Diana Żeleźnik.
Kobieta ma dwójkę dzieci z pierwszego związku. Od siedmiu lat wychowuje je z Adamem Matyjaszczykiem. Sara miała być ich pierwszym wspólnym dzieckiem. Ponieważ pani Diana wcześniej dwukrotnie poroniła, para z dużą troską podchodziła do ciąży. Cztery dni przed porodem kobieta wraz z narzeczonym zgłosili się do szpitala, bo nie czuła ruchów dziecka. Tam przeprowadzono badanie KTG, czyli badanie tętna płodu.
- Badanie trwało około pół godziny. Z tego, co mi mówiła położna, było dobre – wspomina pani Diana.
Ale to nie uspokoiło kobiety, która została przeniesiona do sali chorych.
- Tłumaczyłam położnej, że ja swoje dziecko znam. Nie czułam ruchów córki – wspomina kobieta. Wtedy kolejny raz podłączono KTG i jak mówi mama, tętno płodu wynosiło już wtedy 180.
- Zapytałam, dlaczego tętno jest tak wysokie. Lekarz uspokoił mnie. Powiedział, że może dziecko wyczuwa mój stres. Nie podjęto decyzji o podłączeniu do KTG na stałe – relacjonuje pani Diana i dodaje, że wielokrotnie pytała, czy jej dziecko jest bezpieczne. Lekarz miał potwierdzać.
Odczyty KTG
Prawidłowe tętno płodu mieści się pomiędzy 90 a 140 uderzeń na minutę. Zbyt wysokie tętno może świadczyć o zagrożeniu zdrowia dziecka. Jednak lekarz nie zdecydował się na wykonanie cesarskiego cięcia. Panią Dianę zostawiono natomiast na całą noc bez nadzoru i nie odczytywano parametrów życiowych płodu. Położna przyszła do pacjentki dopiero o godzinie szóstej rano kolejnego dnia.
- Żeby mnie uspokoić podłączyła KTG. Tętno również było powyżej 180. Badanie trwało ok. półtorej godziny. Przez ten czas nie przyszedł do mnie nikt – wspomina pani Diana i dodaje, że dopiero przed godziną ósmą przyszła do niej inna położna.
- Odpięła KTG. Za chwilę wróciła i powiedziała, żebym poszła do pokoju lekarza. Tam przywitał mnie ordynator oddziału, lekarz prowadzący, który przyszedł na dyżur. Zbadał mnie i powiedział, że KTG jest patologiczne, że dzieciątko pokazuje całą sobą, że jest źle – opowiada pani Diana, która wreszcie trafiła na salę operacyjną.
Niestety, Sara urodziła się w stanie krytycznym. Dostała trzy punkty w skali Apgar i wymagała podłączenia do respiratora.
Stan krytyczny
Dziewczynka obecnie przebywa w hospicjum domowym, gdzie opiekują się nią rodzice. Dziecko nie reaguje na bodźce, nie słyszy i nie widzi.
- Stwierdzono, że mamy do czynienia z bardzo głębokim niedotlenieniem mózgu. Uszkodzenia są duże i nieodwracalne. Powiedziano, że czeka nas tylko najgorsze – wspomina pani Diana. Reporterzy Uwagi! pokazali dokumentację medyczną, z prowadzenia ciąży i przebiegu porodu, lekarzowi położnikowi z wieloletnim doświadczeniem. Dr Ryszard Frankowicz nie ma wątpliwości, że doszło do zaniedbania ze strony lekarza i położnej sprawujących opiekę nad rodzącą.
- Była to ciąża donoszona, w 40 tygodniu. Był skomplikowany wywiad położniczy. Kiedy koło godziny 19 wykryto istotne zaburzenia tętna płodu, nie uczyniono nic. Nie pozostawiono KTG na stałe, a były takie wskazania. Ta rzecz ponowiła się około 23, a mimo to nie zdecydowano się na rozwiązanie ciąży – dziwi się położnik. Lekarz pełniący dyżur, kiedy pani Diana zgłosiła się do szpitala, pracuje w zawodzie od 30 lat. W opinii przełożonych jest doświadczonym położnikiem. Rozmawialiśmy z ordynatorem oddziału, który po przyjściu na swój poranny dyżur, podjął natychmiastową decyzję o cesarskim cięciu.
- O wszystko rozpytałem lekarza i wszystko jestem w stanie przedstawić, ale w prokuraturze - mówi dr Krzysztof Rzepka, ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego SPZOZ w Sulechowie. - Sprzęt do monitoringu jest, ale gdzieś coś umknęło. Albo lekarz, który jest doświadczony, czegoś nie zauważył. Tłumaczy, że sytuacja jest trudna również dla niego, bo przez kilka miesięcy ciąży zżył się z pacjentką.
Prokuratura Rejonowa w Świebodzinie, prowadzi postępowanie w sprawie tragicznego porodu.
- Kiedy zgasną kamery, być może dojdzie do procesu, być może zostanie zapłacone jakieś zadośćuczynienie. Ale ja się pytam dalej, jaki jest los tej rodziny? To jest praca w domu, gdzie jest oddział intensywnej terapii. To są niewyobrażalne kilogramy potu, krzywdy i łez, których mogło nie być, gdyby zachowano zasady klasycznego położnictwa – mówi dr Ryszard Frankowicz.