Włamywacz pojawił się przed firmą pana Dariusza i jego żony około 2-3 nad ranem.
- Podszedł pod okno. Wyjął z plecaka łom albo jakieś podobne narzędzie, wyłamał okno, po czym wślizgnął się do środka – opowiada Dariusz Sabaj.
- Doczołgał się do biurka. Otworzył drzwiczki i wyrwał kasetkę – pokazuje Monika Sabaj.
Skąd złodziej mógł wiedzieć o kasetce?
- Był u nas kiedyś, coś kupował, więc widział skąd się bierze i wydaje pieniądze – wyjaśnia pani Monika.
- Miał przy sobie plecak i wrzucił do niego kasetkę. Wyszedł, tak jak wszedł, przez okno. W kasetce było około 70 tys. zł. Sytuacja była rzadko spotykana, bo wcześniej sprzedaliśmy samochód. My nigdy, takich pieniędzy nie trzymamy w kasetce. Czysty przypadek i szczęście złodzieja, a nasze nieszczęście – mówi pan Dariusz.
Złodziejowi dopisało też szczęście, bo w siedzibie firmy nie włączył się alarm. Rano właściciele zawiadomili policję przekazując zapis z monitoringu.
Po miesiącu włamywacz został zatrzymany
Już po miesiącu włamywacz został zatrzymany. Podczas przeszukania u Andrzeja K. policjanci znaleźli 34 tysiące i łom, którym wyważył okno. Mężczyzna przyznał się do winy i potwierdził, że to część pieniędzy, które wtedy ukradł. Resztę, jak twierdził, już wydał.
- Wydawało nam się, że ta sprawa jest bardzo dobrze prowadzona. Kompetentni policjanci szybko złapali złodzieja i odebrali mu nasze pieniądze. Wiedzieliśmy, że pieniądze są w depozycie i czekają, że je odbierzemy. Po czym wszystko zaczęło wymykać się spod kontroli – mówi pani Monika.
- Okazało się, że policja wydała pieniądze partnerce tego przestępcy – mówi pan Dariusz. I dodaje: - Byliśmy przekonani, że to jakaś pomyłka, żart. Trudno coś takiego sobie wyobrazić.
Policja przekazała pieniądze partnerce złodzieja
Dla pana Dariusza i jego żony to skandal, że pieniądze, które powinni odzyskać jako poszkodowani zabrała partnerka włamywacza. Jest to tym bardziej niezrozumiałe, bo jak twierdzą śledczy nie mieli wątpliwości czyją własnością są pieniądze. Złodziej przyznał się i rozpoznała je też kasjerka od lat pracująca u nich w firmie.
- Piątki, dwójki i złotówki były w woreczkach, na których jest karteczka z pismem pani z banku – mówi pracownica.
Pan Dariusz, by dowiedzieć się, dlaczego i gdzie zapadła tak kuriozalna decyzja w sprawie ich pieniędzy, zdecydowali się wynająć prawniczkę. Ustaliła ona, że odbyło się bardzo szybko i tylko na podstawie oświadczenia o wydaniu rzeczy. Nie wynika z niego kto podjął taką decyzję i w oparciu o jakie przepisy, że skradzione pieniądze trafiły do partnerki włamywacza. Nie ma tam śladu nawet po tym, żeby kobieta została wylegitymowana.
- Nie było żadnej okoliczności, która nakazywałaby działać w pośpiechu. Z mojego doświadczenia wynika, że policja, co do zwracania rzeczy, zwykle się nie spieszy, tylko jest to ostatnia rzecz. Pieniądze, to nie są rzeczy psujące się, jak poleżą tydzień, to nic im się nie stanie – mówi adwokat Anna Pacholska.
- Od funkcjonariuszy policji należy oczekiwać też pewnego poziomu intelektualnego i znajomości prawa. Wiedzą, że jeżeli pieniądze pochodzą z włamania, to należy je oddać tym, którym je ukradziono, a nie osobie postronnej, od której nawet nie próbowano wziąć żadnego oświadczenia, że ma prawo do tych pieniędzy. Nie badano tej kwestii – zwraca uwagę prawniczka.
Co na to kobieta, która odebrała pieniądze?
Partnerka Andrzeja K. była przy jego zatrzymaniu przez policję, przeszukaniu domu, posesji i odnalezieniu przez śledczych pieniędzy. Kiedy odbierała je z komendy Andrzej K. był już oskarżony przez prokuraturę i tymczasowo aresztowany. Jak wynika z jego karty karnej był też w przeszłości już skazywany za włamania i kradzieże.
Na początku Magdalena S. prawniczce właścicieli firmy obiecywała, że odda pieniądze. Potem zmieniła zdanie. Chcieliśmy poznać jej stanowisko w tej sprawie.
- Jakie pieniądze? Oddałam je właściwym osobom. Wszystkie roszczenia proszę kierować do osoby, która odsiaduje wyrok, została oskarżona – stwierdziła kobieta.
- Co ja mam oddać, swoje pieniądze mam oddać? Jeżeli policja prosi mnie, czy ja odbiorę pieniądze, to co ja mam powiedzieć? – dodała.
- Czuję się jakbym żyła w alternatywnej rzeczywistości, nie rozsądnych ludzi, nie praworządnego państwa, tylko w republice bananowej, choć nie wiem, czy tam takie rzeczy się zdarzają – ocenia pani Monika.
Jak sprawę komentuje policja?
Adwokatka poszkodowanego małżeństwa wysłała oficjalne pisma do policji i prokuratury. Nie otrzymała jednak żadnych odpowiedzi. Dlatego pan Dariusz postanowił sam pojechać na komisariat licząc na to, że może uda mu się w końcu czegoś dowiedzieć.
- Była pewna konsternacja. Siedziałem tam godzinę i wszyscy zniknęli, była cisza. Rozmawiałem z policjantem, który rzeczywiście wydał te pieniądze i okazało się, że zostało to wydane, ponieważ prokurator nakazał je wydać. Że jeżeli prokurator tego nie zabezpieczy, to on musi to wydać – relacjonuje pan Dariusz.
Dlaczego doszło do takiego absurdu, że z tego komisariatu pieniądze poszkodowanych trafiły do rąk partnerki oskarżonego? Tego nikt nie chciał nam wyjaśnić przed kamerą. Odesłano nas do rzecznika Komendy Miejskiej Policji w Krakowie.
- Pytania należałoby skierować do prokuratury – stwierdził Piotr Szpiech, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Krakowie.
- Dlaczego nie skontaktowano się wtedy z pokrzywdzonymi? To, że prokurator nie wydał postanowienia o zabezpieczeniu, nie popychało policji do zwrócenia pieniędzy osobie nieuprawnionej. To tłumaczenie jest absurdalne i nie na temat – uważa adwokat Anna Pacholska.
W prokuraturze rejonowej pan Dariusz usłyszał od jej nowej szefowej, że nie ma pojęcia o tym śledztwie, a prokuratorka, która je nadzorowała przybywa na długotrwałym zwolnieniu lekarskim. Żadnych informacji nie chce też udzielać prokuratura okręgowa, gdzie też próbowaliśmy umówić się na rozmowę. Prokurator przekazał nam, że musiałby się szczegółowo zapoznać z aktami sprawy, a te są w sądzie.
Niezrozumiała decyzja sądu
Andrzeja K. został prawomocnie skazany na karę roku i ośmiu miesięcy pozbawienia wolności. Sąd zobowiązał go też do naprawienia szkody. Państwo Sabaj mieli dostać od niego 38 tysięcy. To różnica pomiędzy całością skradzionej sumy, a 34 tysiącami, które policja odzyskała po jego zatrzymaniu. Sąd wydając ten wyrok nie miał jednak pojęcia, że tych pieniędzy już dawno w depozycie policyjnym nie ma.
- Sąd zasądził określoną kwotę, tak po prostu. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego, mając takie oświadczenie sąd zdecydował w taki, a nie inny sposób – mówi Beata Górszczyk, rzecznik Sądu Okręgowego w Krakowie. I dodaje: - Mogę podzielić pogląd, że w jakimś stopniu sędzia, orzekając w tej sprawie nie zapoznała się w sposób szczegółowy, dokładny z treścią tego pisma.
- Nie zamierzamy odpuścić, będziemy walczyć dalej. Jest winny, jest pokrzywdzony i tak powinno być czy to jest kwota duża czy mała, to nie jest istotne. Ważna jest sprawiedliwość – kwituje pan Dariusz.
Odcinek 7530 i inne reportaże Uwagi! można oglądać na player.pl
Autor: wg
Reporter: Magdalena Zagała