Łukasz z kolegą i dwiema koleżankami postanowił uczcić 14 urodziny jednej z dziewczynek. Około południa poszli w czwórkę nad rzekę na wagary. Dzieci wzięły ze sobą szampana i pół litra wódki. - Do tragedii doszło na obrzeżach miasta, na niezamieszkanym terenie, nad rzeką Olechówką. Rzadko ktoś tam przychodzi – mówi podinsp. Mirosław Micor z Komendy Miejskiej Policji w Łodzi. - Widziałem ich koło południa. Zachowywali się spokojnie. To była zimna noc. Około 10 stopni poniżej zera – mówi Wojciech Kartasiński, właściciel pobliskiego warsztatu samochodowego. Łukasz po wypiciu alkoholu zasnął na ziemi. Gdy zaczęło się ściemniać jego koledzy zostawili go śpiącego nad rzeką. Sami wrócili do swoich domów. - Jedna z dziewczyn wymiotowała. Zabrali ją znad rzeki. Łukasz zdecydował się zostać. Koledzy obiecali, że po niego wrócą, ale nie wrócili – opowiadają uczniowie łódzkiego gimnazjum, w którym chłopiec się uczył. Matka Łukasza dzwoniła na komórkę syna, ale nie odbierał. Potem komórka rozładowała się. Po godzinie osiemnastej zaniepokojeni rodzice Łukasza powiadomili policję. Poszukiwania rozpoczęto od rozmów ze znajomymi chłopca. - Dotarliśmy telefonicznie do jednej z dziewczyn, która brała udział w tej imprezie. Prawdopodobnie wystraszona tym, co robili, nie przyznała się, że byli nad rzeką. Nie przyznała się, że spędziła część tego dnia z Łukaszem, ani do tego, że wie, gdzie on może się znajdować - mówi podinsp. Mirosław Micor. - Te dzieci to świnie. Bo go zostawili. Lekarz powiedział, że Łukasz się nie uderzył, nic mu się takiego nie stało. Po prostu go zostawili. A przecież miał komórkę. Wystarczyło zadzwonić po pogotowie, na policję. I schować się za jakiś murek, za drzewo – mówi rozgoryczony ojciec Łukasza, Rafał Rudziński. Rano wznowiono poszukiwania. Policjanci udali się do szkoły i znowu rozmawiali z kolegami Łukasza. Dopiero wtedy uczniowie przyznali się, że byli nad rzeką na wagarach z Łukaszem. Policja natychmiast pojechała nad Olechówkę. Znaleźli chłopca. Niestety, już nie żył. - Miał pozdzierane ręce. Chyba chciał się ratować, chciał wyjść z tego dołu. A ja mu tych rączek nie mogłem ogrzać. Przed chwilą go odebrałem z prosektorium. Jest ubrany, już mu jest ciepło – mówi ojciec Łukasza. Zobacz także:Zakrapiane wakacje