Do wielu domów na Śląsku i Dolnym Śląsku, szczególnie starszych ludzi, pukają mężczyźni podający się za pracowników administracji bądź gazowni. Sprawdzają stan techniczny piecyków i kuchenek gazowych, i stwierdzają, że powinny zostać wymienione na nowsze. Oferują bardzo korzystnych warunki. - Przyszedł pan i powiedział, że przyszedł z administracji, do skontrolowania, w jakim stanie jest piecyk – mówi Teodora Tomczak. – Powiedział, że w każdej chwili może wybuchnąć. Pani Teodora dała się namówić na wymianę starego piecyka na nowy. Obiecywano jej niską cenę rozłożoną na raty. Podpisała umowę. Po niedługim czasie, kredyt urósł do kwoty przekraczającej dwa tysiące złotych. Tymczasem cena wymienionego piecyka wynosi około 700 zł. Podobna sytuacja przydarzyła się pani Krystynie z Oleśnicy. Zaoferowano jej zakup po promocyjnej cenie – 300 zł. Zapłaciła 100 zł jako pierwszą ratę kredytu. Po trzech tygodniach dostała umowę opiewającą nie na 300, lecz na 1 300 zł. Do kredytu doliczone zostały dodatkowe kwoty i w sumie do zapłacenia było ponad 2000 zł. Do sprawy włączył się rzecznik praw konsumenta. Na pismo o odstąpienie od umowy zawartej poza lokalem przedsiębiorstwa firma odpowiedziała, że sposób zawarcia umowy był zgodny z normami, a 100 zł zostało przeznaczone na podłączenie filtru gazu i wody. Ale takiego filtru nikt nie podłączył. - Nigdy ludzie z gazowni nie oferują żadnych materiałów do sprzedaży – stwierdził Zdzisław Kunkiewicz, gazownik, którego reporterka UWAGI! poprosiła o obejrzenie instalacji w domu pani Krystyny. Firmy, które oferują wymianę piecyków i kuchenek mają swoje sposoby, by ominąć niebezpieczeństwo, jakie grozi im z tytułu odstąpienia od umowy. Klient kupujący produkt poza firmą, na przykład w domu, może odstąpić od umowy w ciągu dziesięciu dni. Firmy przysyłają umowę z faktyczną ceną sprzętu dopiero po trzech tygodniach. Trudno wtedy wycofać się ze spłaty niechcianego kredytu i zwrócić używaną już kuchenkę czy piecyk. Sprawą akwizycji pod pozorem wymiany sprzętu zajęła się dolnośląska policja. - Sprzedawcy informowali, że są z gazowni – mówi aspirant sztabowy Marek Słomski, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Gliwicach. – Policja i prokuratura stwierdziła, że wyczerpuje to znamiona przestępstwa zwanego oszustwem. Sprawa trafi do sądu rejonowego.