Poszła na prosty zabieg, zmarła zanim się rozpoczął. Kto odpowie za śmierć pani Doroty?

TVN UWAGA! 229414
To miał być nieskomplikowany zabieg, do którego pani Dorota przygotowywała się od kilku miesięcy. Po pobycie w szpitalu planowała ślub i przeprowadzkę do nowego mieszkania. Trafiła do iławskiego szpitala, jednak do planowanego zabiegu nie doszło, ponieważ kobieta zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach. Co się wydarzyło? Czy można było uniknąć tragedii?

Kilka miesięcy temu, podczas kontrolnego badania, ginekolog wykrył u 40-letniej pani Doroty mięśniaka macicy. Kolejne wizyty i konsultacje nie pozostawiały złudzeń - dla swojego bezpieczeństwa kobieta powinna poddać się operacyjnemu usunięciu guzów.

Nie bała się zabiegu

Jak wspomina Jadwiga Dusza, matka pani Doroty, jej córka nie bała się zabiegu. Podobnie rozmowy wspominają inne bliskie osoby. - Ona była przekonana, że to prościutki, nieszkodliwy zabieg - mówi siostra pani Doroty Magdalena Zubkowicz.

Pani Dorota z różnych powodów kilka razy odkładała decyzję o zabiegu, ale na początku marca zdecydowała się w końcu poddać operacji. Pojechała do szpitala powiatowego w Iławie. Zarówno wywiad anestezjologiczny, jak i inne przeprowadzone w szpitalu badania, nie wykazały żadnych przeciwwskazań do przeprowadzenia zabiegu, dlatego pacjentkę zaczęto przygotowywać do usunięcia mięśniaka.

- Dzwoniłam do niej przed ósmą, mówi: "mamo, to kończymy, bo przyniosą mi tabletkę" - wspomina pani Jadwiga. Gdy następnym razem próbowała skontaktować się z córką, telefon już nie odpowiadał. - Dostałam telefon o 10.15-20, że córka jest reanimowana, sina się zrobiła, serce ustało - mówi pani Jadwiga.

"Sytuacja jest dla nas niepokojąca"

Dlaczego doszło do takich powikłań? Jak mówi rzecznik szpitala Tomasz Więcek, pacjentka przed operacją otrzymała tabletkę Dormicum, lek przeciwlękowy, rozluźniający, stosowany często przed zabiegami chirurgicznymi. - Wywiad anestezjologiczny nie wykazał żadnych przeciwwskazań do podania tego typu leku, dlatego ta sytuacja dla nas jest niepokojąca - mówi rzecznik.

- Pielęgniarka wyjaśniła nam, że o ósmej podała tę tabletkę, wyszła nie wiedząc, czy zażyła, czy nie. Po piętnastu minutach przyszła następna pielęgniarka, z nią rozmawiała. Mówi że była majaczna, czyli zadziałała tabletka - wspomina Magdalena Zubkowicz, siostra pani Doroty. Z relacji pielęgniarki wynika, że tylko dzięki temu, że ona sama krzątała się na oddziale, zauważyła, że pani Dorota leży na łóżku sina, bez funkcji życiowych. Pielęgniarka miała rozpocząć wtedy akcję ratunkową. Jak dowiedziała się rodzina pani Doroty, ich bliska dopiero po ośmiu godzinach trafiła na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Według rzecznika szpitala takie postępowanie jest standardowe, jeżeli brakuje miejsc na OIOM-ie.

- Pacjentka była w oddziale ginekologicznym. Lek, który dostała, to lek, który nie wymaga nadzoru przy podaniu - tłumaczy Tomasz Więcek i dodaje, że pacjentka była pod fachową opieką. - Jesteśmy w szpitalu, mamy możliwość zorganizowania łóżka tak samo zaopatrzonego, jak w Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej w każdym jednym oddziale szpitalnym - mówi Tomasz Więcek i dodaje, że do pacjentki została oddelegowana pielęgniarka anestezjologiczna.

"Co dzień inaczej gadali"

Podczas pobytu pani Doroty na OIOM-ie lekarze nie byli w stanie ustalić, dlaczego doszło do zatrzymania akcji serca. Nie potrafili też przekazać rodzinie precyzyjnej informacji o stanie zdrowia pacjentki.

- Jak jeździliśmy co dzień, to raz jest lepiej, raz, że niedotleniona. Co dzień inaczej gadali - mówi pani Jadwiga.

Pani Dorota nie odzyskała przytomności i zmarła po 10 dniach pobytu w szpitalu. Rodzina powiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa, bo podejrzewa, że w szpitalu doszło do zaniedbań, które mogły się przyczynić do śmierci kobiety.

- Czekamy na wyjaśnienie sprawy przez prokuraturę i na wyniki sekcji zwłok - mówi Tomasz Więcek.

podziel się:

Pozostałe wiadomości