Padlina do jedzenia

W ubojni pod Nowym Sączem przerabiano padlinę na mięso do jedzenia. - Są masarnie, które to kupią i to tyle, ile, by nie mieli – mówi człowiek, który wiedział, co dzieje się w ubojni. – Biorą to jako mięso drugiej kategorii. Wszystko idzie w kiełbasy, parówki.

W ubojni koło Nowego Sącza skupowano i sprzedawano padłe bydło. Pomimo obecności trzech weterynarzy w zakładzie takie mięso, jako pełnowartościowy produkt spożywczy, zostało wprowadzone na rynek. - Kogo by nie zapytać, to powie, że co chore albo padłe, to tylko tam – mówi człowiek, który wiedział, co dzieje się w ubojni. – Na moją orientację, to na miesiąc było 20 takich sztuk. Do Antka można było przywieźć w środku nocy, i zawsze wzięli. Kilka dni temu policja zatrzymała dwóch mężczyzn, Antoniego S. i Adama K. Złapano ich w trakcie próby wwiezienia na teren ubojni mięsa padłego zwierzęcia. Policja już wcześniej miała sygnały, że ubojnia handluje takim mięsem, jednak dopiero przyłapanie ich na gorącym uczynku pozwoliło na postawienie zarzutów przez prokuraturę. - Antoni S., właściciel firmy, nie przyznał się do zarzutów i odmówił składania zeznań – mówi Bożena Owsiak, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Tarnowie. – Adam K., który zajmował się skupem bydła, przyznał się i powiedział, że skupił 8 – 10 sztuk padłego bydła. Reporterki UWAGI! dotarły do rolników, którzy sprzedali martwą krowę. Rolnicy przekazali padłe zwierzę rzeźnikom, którzy zapłacili im za nie 200 zł. Obiecali, że mięso zostanie dokładnie przebadane. - Krowa padła o pierwszej, oni przyjechali o piątej – mówi Salomea Piszczek. – Odcięli uszy z kolczykami. Oficjalnie każda sztuka bydła jest ewidencjonowana. Posiada własny paszport z numerem i kolczyk. Zdaniem policji ubojni udawało się obejść ewidencję. Gdy odbierano od rolnika martwe zwierzę, niszczono kolczyki i ślad po zwierzęciu ginął. Właściciel ubojni zaprzecza, że skupował padlinę. Powołuje się na stałą kontrolę trzech weterynarzy. - Nie kupiłbym padłego bydła – zapewnia Antoni S. – Wiem, co to znaczy – można ludzi otruć. Są lekarze i oni nie dopuściliby do tego. Weterynarze, którzy kontrolowali zakład Antoniego F., zostali odsunięci od pracy za niedopełnienie obowiązków. Na pytanie, czy dopuścili się tylko zaniedbania, czy też wiedzieli o tym, że właściciel ubojni wprowadza na rynek mięso padłych krów, nie odpowiedzieli. Reporterkom UWAGI! nie udało się z nimi spotkać. Właścicielowi ubojni i pośrednikowi skupującemu bydło prokuratura postawiła zarzut narażenia na utratę zdrowia lub życia konsumentów, którzy mogli kupić mięso padłych zwierząt lub jego przetwory. Nadal nie wiadomo, do ilu sklepów takie produkty mogły trafić. - Są masarnie, które to kupią i to tyle, ile, by nie mieli – mówi człowiek, który wiedział, co dzieje się w ubojni. – Biorą to jako ”wyżynkę”, ”dwójkę”, mięso drugiej kategorii. Wszystko idzie w kiełbasy, parówki. Nikt nie będzie wiedział. Kilka dni temu pojawiła się pogłoska, że ubojnia pracuje, choć nie ma jeszcze nowych lekarzy weterynarii. Z powiatowym inspektorem weterynarii w Nowym Sączu reporterki sprawdziły to na miejscu. Na szczęście okazało się, że rzeźnia nie prowadziła uboju. Powiatowy Inspektor Weterynarii skontrolował zakład. Zadecydowano, że gdy tylko pojawi się drugi lekarz, ubój może być prowadzony. Policja prowadzi postępowanie w sprawie ubojni pod Nowym Sączem.

podziel się:

Pozostałe wiadomości