Ognisko w mieszkaniu

Z soboty na niedzielę w jednym z krakowskich mieszkań doszło do pożaru. Trzy miesiące wcześniej urzędnicy oficjalnie stwierdzili, że istnieje tam zagrożenie pożarowe, bo lokator od kilkunastu lat gromadzi śmieci. Urzędnicy nic jednak nie zrobili poza stwierdzeniem zagrożenia.

Józef B. mieszka sam, w bloku na 10 piętrze bloku na jednym z krakowskich osiedli. W swoim mieszkaniu gromadzi śmieci. Co gorsza, na balkonie rozpalał ognisko. - Balkon do połowy wysokości okna był zawalony kocami, kołdrami – mówi Wojciech Ślusarczyk, sąsiad Józefa B. – Urządzał tam sobie ognisko. Mówiłem mu, żeby tego nie robił, bo wystarczy iskra i spali nas wszystkich. Powiedział, że będzie robił, co chce, bo odcięliśmy mu prąd, a on musi sobie gotować. W końcu wybuchł pożar. Spaliło się mieszkanie Józefa B., on sam poparzony trafił do szpitala, z którego na własną prośbę już wyszedł. Ogień spowodował też szkody u sąsiadów i na klatce schodowej. Mieszkańcy bloku mają teraz pretensje do Spółdzielni Mieszkaniowej Łobzów, że mimo ich wcześniejszych próśb nie zrobiła nic, by zapobiec niebezpieczeństwu. - Proszę mieć pretensje do straży, do policji – mówi kobieta, która pracuje jako administrator w Spółdzielni Mieszkaniowej Łobzów w Krakowie i nie chce ujawniać nazwiska. – Myśmy wszystko zrobili. Proszę zapytać panią prezes. Pani prezes też nie życzy sobie, aby ujawniać jej wizerunek. Ze zdziwieniem czyta pismo w sprawie Józefa B. wysłane do spółdzielni przez sąsiadów niedługo przed pożarem. Wcześniej do niej nie dotarło. - Zagrożenie pożarowe istniało, wiedzieliśmy o tym, ale mieliśmy związane ręce. A teraz dopóki nie będzie opinii konstruktora, powinniście państwo opuścić mieszkanie – mówi sąsiadom Józefa B. pani prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Łobzów w Krakowie, mając na myśli stan bezpieczeństwa ich mieszkań po pożarze. Tymczasem okazuje się, że w mieszkaniu Józefa B. już trzy miesiące temu strażacy i Sanepid stwierdzili zagrożenie pożarowe. Spółdzielnia nie mogła jednak dojść do porozumienia z lokatorem. Ustalono w końcu, że łatwopalne śmieci usunie spółdzielnia na jego koszt. Ustalenia nie zostały jednak wcielone w życie. Dlaczego tak się stało? - W sytuacji, gdy istnieje zagrożenie, organy spółdzielni mogą wejść do mieszkania w obecności funkcjonariusza, nawet, gdy lokator na to się nie godzi – mówi dr hab. Fryderyk Zoll z Katedry Prawa Cywilnego Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Tym bardziej w tym przypadku, gdy osoba, której przysługuje tytuł do lokalu, wyraziła na to zgodę. Właścicielem mieszkania jest żona Józefa B., która odeszła od niego. Zgodziła się ona na wywiezienie śmieci. Wojciech Ślusarczyk, sąsiad uciążliwego lokatora złożył w czwartek w krakowskiej prokuraturze doniesienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez zarząd Spółdzielni Mieszkaniowej Łobzów.

podziel się:

Pozostałe wiadomości