Nieudana starość w prywatnych domach opieki

- Oby jak najszybciej umrzeć, bo tu nie da się żyć – mówi pensjonarka jednego z podwarszawskich domów opieki. Pobyt wielu podopiecznych w kilku placówkach należących do jednego właściciela refundowany jest przez NFZ. Nieświadome tego rodziny dopłacają do utrzymania staruszków. Jednak podopieczni zamiast cieszyć się pogodną starością, żyją w brudzie, ubóstwie i głodzie. Coraz częściej myślą o śmierci, jak o wybawieniu.

- Za długo człowiek żyje. Starość się panu Bogu nie udała. Gdyby ktoś, parę lat temu, powiedział mi, że ja w takich warunkach będę starość spędzać, to bym mu powiedziała, że jest wariatem – mówi pani Marianna. Dzieci pani Marii umieściły ją w Prywatnym Zakładzie Opiekuńczo - Leczniczym. Właściciele obiecywali, że starsza kobieta znajdzie tu doskonałą opiekę, pomocne pielęgniarki, lekarzy i dobre warunki. - Pielęgniarka rano lekarstwa przyniesie. Zupę przyniesie i to już koniec. Tu nawet lekarza nie ma. Jak się prosi o doktora to mówią, że leczeniem rodzina ma się zająć – dodaje pani Marianna. Dom, w którym przebywa pani Maria, chętnie przyjmie każdego pacjenta. Nie jest ważny jego stan zdrowia. Ważne jest, żeby płacił. - 1100 zł plus leki, plus pampersy. Takie są warunki finansowe – wyjaśnia pracownica zakładu. Oprócz ośrodka, w którym znajduje się pani Marianna, jest jeszcze pięć innych placówek należących do tego samego właściciela, Jacka Paca. Warunki w każdym z nich pozostawiają wiele do życzenia. Żadne z pomieszczeń nie jest przystosowane do opieki nad starszymi osobami. Pensjonariusze nie tylko nie mogą liczyć na pomoc, ale nawet na zaspokojenie podstawowych potrzeb. - Okropnie pić mi się chce. Prosiłam o wodę, ale nie dali – błagała staruszka. Tragiczna prawdę o skandalicznych warunkach potwierdzają byli pracownicy ośrodków i rodziny, które miały tam swoich bliskich. Twierdzą, że staruszkowie chodzą głodni i brudni. - Brud, smród i ubóstwo. Zero opieki. Myślę, że przez dwa miesiące, które wujek tam spędził, nie był ani razu w całości umyty. Gdy przyjechałam, on poprosił mnie, żebym mu chociaż nogi umyła Mój wujek wyglądał gorzej niż ludzie z Oświęcimia. Skóra i kości. Spędził tu dwa miesiące. Obiad miał przynoszony i stawiany na stole. Nikt go nie karmił, a on nie był w stanie jeść sam – opowiada Olga Wojtkiewicz. - Najbardziej to chleba brakowało. Co to są trzy kromki dla mężczyzny? Taki pan Rysio wkradł się do kuchni, zabrał bochenek chleba, schował pod poduszkę i chociaż w nocy sobie pojadł – dodaje Ewa W., była pielęgniarka w ośrodkach Jacka Paca. W ten sposób domy Jacka Paca działają od sześciu lat. W tym czasie nikt nie dopatrzył się uchybień. Byli mieszkańcy ośrodków twierdzą, że dyrektor wpuszczał kontrole tylko tam, gdzie chciał. Często ukrywał pacjentów. - Jak miał przyjść Sanepid to zamykali piętra. Ludzie tam byli, ale nikt o tym nie wiedział. Nie było można pojawiać się w oknach – mówi Marceli Kaszczuk, mieszkał w ośrodku w Otwocku. - Zapotrzebowanie na zakłady opiekuńcze jest bardzo duże w tej chwili. To powoduje, że idziemy na pewne ustępstwa, które nie są groźne dla pensjonariuszy – twierdzi Jerzy Serafin, rzecznik mazowieckiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia. Ustępstwa NFZ sprawiły, że dyrektor poczuł się bezkarny. Otworzył nawet ośrodek nie informując o tym żadnych instytucji. Sanepid pojawił się w nim dopiero po zgłoszeniu dziennikarzy UWAGI!.

podziel się:

Pozostałe wiadomości