- Marcin chciał się uczyć, chciał dojść do czegoś. Był dobrym chłopcem, uczuciowym, zawsze skłonnym do tego, żeby pomóc – mówi matka chłopaka. 21 letni Marcin Kurowski pracował na jednym z hurtowych rynków w okolicach Warszawy. Właścicielami stoisk są tu głownie Wietnamczycy i Chińczycy. Do fizycznej pracy zatrudniani są tu Polacy i to najczęściej na czarno. W tym miejscu rzadko, który z Wietnamczyków mówi po polsku. Właściciele stoisk opanowali jedynie podstawowe zwroty, które pozwalają im porozumiewać się z kupującymi. - Pracował, dlatego, żeby pomóc rodzicom – mówi matka Marcina. Powiedział mi: mamo, będę pracował, to będzie wam lżej. Pracujący tu Polacy, boją się pokazać twarze do kamery, ale zgodnie mówią, że Wietnamczycy tworzą tu odrębną, zamkniętą społeczność rządzącą się swoimi prawami i często rozwiązują konflikty właśnie przemocą. - Tu jest inny świat, miejska dżungla – mówią Polacy zatrudnieni przez Wietnamczyków. - Tu jest bezprawie, oni maczety mają. Kiedyś ktoś zajechał jednemu z nich drogą, to wyskoczył na niego z maczetą. Boimy się u nich pracować, ale co zrobić? Urząd pracy również przyznaje, że ma kłopoty z kontrolowaniem legalności zatrudnienia w wietnamskich firmach. Sami Wietnamczycy boją się z kimkolwiek rozmawiać o tym, co dzieje się w halach. Prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie śmierci Marcina. Policja dysponuje nagraniami z kamer przemysłowych zainstalowanych w halach. Ma nadzieje, że dzięki tym dowodom uda się ustalić jednoznacznie, kto był sprawcą zabójstwa.