- Prezydent miasta oszczędza na naszych dzieciach, na dzieciach niepełnosprawnych – uważa pani Ewelina.
Rodzice niepełnosprawnych dzieci ze Starogardu Gdańskiego są oburzeni wprowadzonymi przez miasto zmianami, co do sposobu transportu dzieci z domu do szkoły. Zgodnie z prawem oświatowym, obowiązkiem gminy jest zabezpieczenie niepełnosprawnym uczniom transportu i opieki w czasie przejazdu z domu do szkoły.
Po zmianach, podpisanych przez prezydenta miasta, dzieci odbierane są z przystanku, a nie jak dotychczas spod samego domu. Jak przekonują rodzice, oznacza to dla ich dzieci potworny wysiłek.
- Jestem zszokowana tą decyzją, bo pan prezydent, wypowiadając się w Dzień Niepełnosprawnych, mówił o godności i szacunku. A nie wiem, czy z godnością i szacunkiem zostały potraktowane nasze dzieci – mówi pani Ewelina.
Niepełnosprawny Krzysztof, by dostać się na przystanek, musi pokonać kilkaset metrów drogą w fatalnym stanie.
- Ciężko mi się jedzie - dziury, kałuże, pcham ten wózek i wszystko mnie boli. Ale przede wszystkim boję się, że wózek się przechyli i się przewrócę – mówi chłopiec.
- Chciałam za dowóz, te 300 metrów do domu, co tak naraża prezydenta na koszt, zapłacić sama. Ale przewoźnik boi się jakiejkolwiek umowy ze mną, bo się boi się, że urząd zerwie z nim umowę – mówi pani Bogusława, która jest matką zastępczą Krzysztofa.
- Dla mnie nie jest trudnością chodzić na przystanek, ale dla mojego syna jest to problem. Po dojściu na przystanku trzeba zaczekać aż przyjedzie autobus, a przystanek nie posiada ławki, jest tylko słup i nic więcej – mówi pani Ewelina.
Każda z rodzin zmaga się tak naprawdę z innymi problemami dotyczącymi dysfunkcji swoich dzieci.
- Moje dziecko ma uszkodzone geny, to bardzo rzadka choroba. Nie używa swoich rąk, nie umie się samodzielnie utrzymać, chodzi na palcach. Nie nakarmi się. Jest pampersowane. To tak jak dwuletnie dziecko, przy którym wszystko trzeba zrobić. Intelektualnie ma wpisany głęboki stopień niepełnosprawności, bo ani nie mówi, ani się nie komunikuje – opowiada pani Ewa.
Szkoła
Do Starogardzkiego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego uczęszcza ponad 270 dzieci z całego powiatu, z czego ponad połowa dojeżdża.
- Transport zorganizowany jest w różny sposób, zależy to od gminy. Miasto Starogard aktualnie podstawia dwa autobusy MZK – mówi Katarzyna Malinowska, dyrektor Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego.
- W grudniu byłam w urzędzie miasta i na spotkaniu roboczym przedstawiłam swoje wątpliwości, co do organizacji tych wyjazdów autobusami. Wątpliwości dotyczyły ilości dzieci w autobusie. To są dwa autobusy i jest około 20 dzieci w autobusie. Są tam dzieci z różnymi niepełnosprawnościami, a wiedząc z doświadczenia, jakiej one potrzebują opieki, myślę, że może to być trudne do zorganizowania – tłumaczy dyrektor Malinowska.
Zapytaliśmy zastępcę prezydenta Starogardu Gdańskiego, co według niego oznacza ustawowe zabezpieczenie dojazdu z domu do szkoły.
- Jeśli gmina miejska posiada obowiązek, aby dowieźć dziecko do specjalnego ośrodka, to z miejsca, z którego to dziecko odbiera, nie mówimy, że to jest klatka czy wejście do domu, to może być przystanek, który jest obok domu – stwierdza Maciej Kalinowski.
Jedno z dzieci ma do przejścia dodatkowy kilometr.
- Zostało to już zmienione w ubiegłym tygodniu – zapewnia zastępca prezydenta.
- Jak składałam papiery w urzędzie, to miałam wrażenie, że urzędniczka uważa, że miałyśmy za dobrze jako matki, wychodząc w kapciach przed dom. Żeśmy się przyzwyczaiły do dobroci. Że teraz ciężko zmienić to, na coś troszkę gorszego, żeby przejść się na przystanek. Ale to nie jest dla nas, to jest dla naszych dzieci – podkreśla pani Ewelina.
- Ustawowy obowiązek jest taki, że to gmina postanowiła zapewnić dowóz osobom niepełnosprawnym – przyznaje Maciej Kalinowski.
Skąd dokąd?
- Nie jest określone w ustawie. Z domu to jest określenie spod drzwi, czy przystanku? – odbija Kalinowski.
Zdaniem redaktor naczelnej „Wieści z Kociewia” miasto nie pierwszy raz robi oszczędności kosztem najsłabszych.
- Nie rozumiem tego. Trzeba dbać właśnie o tych najsłabszych, a nie urządzać rauty – mówi Beata Odziemkowska-Pielecka. I dodaje: - Jak rozmawiałam z wójtami z innych gmin, to mówią, że nawet dowożą dzieci do innych miejscowości i to są o wiele mniejsze gminy, z o wiele mniejszymi budżetami. Dlatego ta sytuacja jest dla mnie niezrozumiała.
Czy prezydent nie ma poczucia, że jeżdżenie dzieci autobusem, który nie ma pasów, naraża je na niebezpieczeństwo?
- Dlatego są tam dwie osoby. Nasi urzędnicy jeździli sprawdzić, jak wygląda dowóz. Rzeczywiście na początku pasów nie było. Dlatego było więcej osób w autobusie, żeby zabezpieczyć tam dzieci – stwierdza Kalinowski.
Rodzice dzieci z niepełnosprawnościami poprosili o spotkanie, próbując przedstawić swoje racje władzom miasta. Te jednak nie życzyły sobie obecności kamer.
Jutro prezydent ma się ponowie spotkać z matkami i rodzinami zastępczymi, które wychowują dzieci z niepełnosprawnościami. Czy uda się rozwiązać problem, stawiając na pierwszym miejscu bezpieczeństwo?