Marzyli o domu za miastem. Zostali bez pieniędzy i domu

TVN UWAGA! 349104
Marzyli o domu za miastem. Wydali oszczędności i… zostali bez domku i bez pieniędzy wydanych na inwestycję.

Pan Sławomir postanowił spełnić marzenie rodziny o niewielkim domku na działce letniskowej. Ze względu na ograniczone możliwości finansowe, nie mógł sobie pozwolić na klasyczny dom, dlatego zdecydował się na stosunkowo niedrogi i ostatnio modny - dom modułowy.

- Zgodnie z wytycznymi, wylałem na swojej działce ławę fundamentową. Domek miał stanąć wiosną ubiegłego roku – opowiada Sławomir Majdak, oprowadzając nas po działce, na której do dzisiaj stoi „goły” fundament.

- Nie mam już pieniędzy na drugi domek. Straciłem ponad 70 tys. zł. Zbieraliśmy, odkładaliśmy, a teraz nie mamy nic – ubolewa mężczyzna.

W podobnej sytuacji znalazło się jeszcze kilku innych bohaterów naszego reportażu.

- Cena była przybliżona do innych. Do zapłaty było 58 tys. zł i można było wprowadzać swoje modyfikacje, tak, żeby odpowiadało to klientowi. I po wprowadzonych modyfikacjach cena domu, który wybrałam, wzrosła do 72 tys. zł – opowiada Anna Pec.

Z kolei na 35-metrowy domek z antresolą zdecydowała się pani Edyta.

- Domek był o tyle świetny, że miał mieć wykończone wnętrze i meble w łazience oraz w kuchni– opowiada Edyta Kokosza.

- Cena była konkurencyjna w stosunku do innych ogłoszeń. Tym bardziej, że właściciel firmy obiecał jeszcze zrobić mi w tej cenie antresolę – mówi Sławomir Majdak.

„Podpisujemy umowę”

Firma, w której nasi bohaterowie zamówili domy modułowe, znajduje się w Wągrowcu koło Poznania. Odwiedziliśmy ją pod pretekstem zamówienia niewielkiego domku letniskowego.

- Na dzisiaj możemy go zrobić na koniec lipca – zadeklarował właściciel.

Reporter przy okazji zapytał mężczyznę, czy dużo ludzi kupuje takie domy.

- 22 domki poszły w zeszłym roku, w tym roku jest 12. Podpisujemy umowę i dopłaca pan tylko 10 tys. – oświadczył.

„Nic nie wzbudziło moich podejrzeń”

Część bohaterów naszego reportażu deklaruje, że sprawdziła firmę przed zakupem domu.

- Zanim doszło do podpisania umowy, sprawdziliśmy firmę w CEIDG. Szukaliśmy informacji i jedyne, co mi się udało znaleźć, to dług kupiony przez firmę windykacyjną na niewielką kwotę, chyba 1,5 tys. zł. Nic nie wzbudziło moich podejrzeń – przyznaje Anna Pec.

- Zanim podjęłam decyzję o kupnie domu, zadzwoniłam do niego. Pytałam, czy odległość między nami, około 300 km, to nie będzie problem. Mówił, że nie. Zapewniał mnie, że wszystko będzie OK. Przysłał mi umowę, wzięłam ją do prawnika, żeby sprawdzić, czy wszystko jest z nią OK. Zawarliśmy umowę. Na początku wpłaciłam 20 tys. zł – opowiada pani Edyta.

- Kolejna transza pieniędzy miała iść po otrzymaniu od nich zdjęć kolejnego etapu domu, tak, żeby zobaczyć, że domek jest faktycznie robiony. Dostałam zdjęcia z pierwszego etapu. Wpłaciłam 45 proc., a 55 procent miało być wpłacone po odbiorze – wylicza pani Anna.

Kiedy kobieta otrzymywała kolejne zdjęcia budowanego domu, była pewna, że wkrótce będzie jej. Podobnie było z panią Edytą i panem Sławomirem – zdjęcia, przesyłane mejlem przez producenta, utwierdzały ich w przekonaniu, że lada chwila wejdą do swoich wymarzonych domków. Czar prysł, gdy zaczął się zbliżać termin ukończenia budowy.

- Po wpłaceniu trzeciej transzy, zorientowałem się, że coś jest nie w porządku. Mijał miesiąc, drugi, potem trzeci i kompletnie urwał się z nim kontakt. Chyba w lipcu 2021 roku właściciel napisał mi SMS-a, że domek będzie u mnie w piątek i żebym przygotował dźwig. I wynająłem dźwig. Czekaliśmy od godz. 8 do 13 – relacjonuje pan Sławomir i dodaje, że w tym czasie próbował skontaktować się telefonicznie z właścicielem firmy.

- Oczywiście nie odbierał telefonów. Potem napisałem mu rezygnującego SMS-a, że odpuszczamy, bo mnie oszukuje. I on mi napisał, że domek będzie w Grójcu za godzinę. Napisałem mu: „Proszę nie robić ze mnie de…, dobrze pan wie, że jestem z Lublina”. Oddzwonił. Powiedział, że mam identyczny numer, co pan z Grójca. Pomylił miejscowości. To było apogeum, wiedziałem, że sprawa jest nie do załatwienia.

Wówczas pan Sławomir założył w sieci stronę.

- Napisałem na niej, nie, że jestem oszukany, bo nie ma jeszcze wyroku, ale napisałem, że coś jest nie tak. Po miesiącu zaczęły zgłaszać się kolejne osoby, informując, że mają taką samą sytuację. Zaliczki są pobrane i nie ma z panem kontaktu – mówi mężczyzna.

Co dalej ze sprawą?

Wśród osób, które znalazły się w podobnej sytuacji, była pani Mariola. Ustaliła, że jej domek jest gotowy do odbioru, ale producent zwodził ją z terminem wydania. W tej sytuacji zamówiła własny transport i postanowiła zabrać z budowy zamówiony domek.

- Wjechaliśmy na jego działkę i patrzymy, że połowa naszego domku już jest załadowana na inny samochód. Podeszłam i pytam człowieka: „Czy pan jest właścicielem tego domku?”. Powiedział, że tak. Mówię do niego: „Przecież to jest mój domek”. A on mówi: „Proszę pani, to też mój domek”. Na co odpowiadam: „Od półtora roku, ten domek był mi pokazywany, że jest mój i dzisiaj po niego przyjechałam”. A on mówi: „Przez półtora roku ja go też oglądałem, że to mój domek” – relacjonuje pani Mariola.

- Na miejscu się popłakałam z nerwów, że stracimy wszystkie pieniądze. Zapytaliśmy właściciela, dlaczego jeden domek sprzedaje kilku osobom. Zaczął mu się plątać język, taki był zdenerwowany – dodaje pani Mariola.

Reporter Uwagi! zapytał o sprawę właściciela firmy.

- Dla pana Sławka dom był gotowy, w czasie dostawy, 18 maja, zrezygnował z domu – twierdzi mężczyzna.

- Może się nam powinęło. No mogę przeprosić, na przykład powiedzieć komuś, że nie wyszło. Jestem w stanie dogadać się ze wszystkimi. Wszyscy dostaną, konkretnie. Nie mam sobie nic do zarzucenia – dodał.

- Będę walczył do końca. To nie jest 500 zł, dla niektórych taka kwota, oznacza oszczędzanie przez całe życie, a może kredyty. Złożyłem dwa pozwy, jeden cywilny, drugi jest w prokuraturze. I czekamy na rozwój sytuacji – kwituje pan Sławomir.

podziel się:

Pozostałe wiadomości