Kto odpowie za śmierć ratownika?

Rok temu w zakładach chemicznych Rokita zdarzył się wypadek. W czasie pokazu dla gości i mediów stracił życie Marek Kochański. Sprawa utknęła w prokuraturze. Czy doświadczony ratownik z dwudziestoletnim stażem mógł popełnić błąd? Czy zgubiła go pewność siebie i rutyna? Biegli sądowi nie wykluczają takiej możliwości. Rodzina i przyjaciele są innego zdania.

- Tam coś się stało, było jakieś zamieszanie. Ktoś nie zwrócił na niego uwagi. On zawsze był pierwszy, pracowity. Chciał, żeby wszystko było dobrze. Wykonać zadanie i powiedzieć, że wszystko jest ok – mówi siostra ratownika, Jolanta Dziubaka. 21 lutego miał odbyć się wielki pokaz sprzętu i możliwości służb ratowniczych. Szefowie zakładów chemicznych Rokita zaprosili na ćwiczenia wielu gości, a przede wszystkim media. To miało być widowisko. Nikt nie mógł tego przegapić. Dlatego z powodu spóźnienia się ekipy telewizyjnej, pokazowe ćwiczenia opóźniono o godzinę. - To ja znalazłem Marka Kochańskiego – mówi Piotr Płóciennik, także ratownik, pracownik PCC Rokita. – Zobaczyłem, że leży przy schodach. Był oparty o ścianę. Zacząłem machać po pomoc i próbowałem wyciągnąć go po schodach. Zaraz przybiegł jakiś ratownik medyczny i zaczął udzielać pierwszej pomocy. Nie wiadomo jak długo ratownik Marek Kochański leżał nieprzytomny. Zanim zorientowano się, że nikt go nie asekuruje, minęło kilka minut. Jego koledzy od razu rozpoczęli reanimację. Kilkanaście minut później na miejscu pojawił się zespół reanimacyjny. - Zadzwoniła do mnie pielęgniarka z izby przyjęć i powiedziała, że pogotowie przywiozło nieprzytomnego męża – wspomina Jolanta Kochańska – Pobiegłam tam, ale już nie żył. Nikt z pracodawców nawet nie raczył zadzwonić, zapytać, czy się dobrze czuję, czy nie potrzebuję pomocy. Prawdopodobnie gdyby nie zadzwonili ze szpitala, czekałabym w domu na powrót męża z pracy po dziewiętnastej. Zapytaliśmy dyrektora ds. bezpieczeństwa i prewencji zakładu Rokita, kto jest winny wypadku. - Prowadzone jest postępowanie, poczekajmy na jego zakończenie. Wykaże ono czy są to przyczyny ludzkie, czy techniczne, organizacyjne – odpowiedział nam Andrzej Małecki. Nad sprawą pracuje wrocławska prokuratura. Po roku śledztwa nadal nieznana jest jednoznaczna przyczyna śmierci ratownika i nie wiadomo kto odpowiada za jego śmierć. Według biegłych prawdopodobnie udusił się. Również prawdopodobnie zamiast tlenem z butli oddychał powietrzem nagromadzonym w kombinezonie. Biegli tylko przypuszczają, że przyczyną śmierci mogła być awaria maski oddechowej. - Wywnioskowałam z tego, że winien jest tylko dwutlenek węgla, który mąż wydychał. Tylko dwutlenek węgla nie jest w stanie odpowiedzieć za tę śmierć - mówi Jolanta Kochańska. Zanim znaleziono nieprzytomnego ratownika, jego partner zaczął się dusić. W porę zauważył awarię aparatu oddechowego. Natychmiast sprawdzono maski pozostałych ratowników. Dopiero kilka minut później zapadła decyzja, by sprawdzić aparat Marka Kochańskiego. Nikt przez ten czas nie wiedział co się z nim dzieje. Gdy dotarli do niego koledzy, był już nieprzytomny. Uczestnicy tragicznych ćwiczeń boją się rozmawiać o wydarzeniach sprzed roku. Zasłaniają się zakazem udzielania informacji i rozmawiania o firmie w której są zatrudnieni. Strach przed utratą pracy paraliżuje i jest silniejszy niż ratownicza solidarność. Biegli sądowi nie wykluczają, że ratownik mógł popełnić błąd, być zbyt pewnym siebie po dwudziestoletnim stażu. Syn Marka Kochańskiego jest zdania, że to niemożliwe. - Tato powtarzał, żeby robić zawsze wszystko dokładnie, powoli. Na pewno nie zgubiła go rutyna. Był rozważny. Przyjaciele podtrzymują wersję rodziny. Kolega pana Marka mówi, że był on na tyle doświadczonym pracownikiem i ratownikiem, obytym ze sprzętem i takimi akcjami, że nie mógł popełnić tak prostego błędu, jak niesprawdzeni szczelności maski. Podczas naszych reporterskich poszukiwań przyczyn śmierci ratownika, dotarliśmy do wielu uczestników tamtych tragicznych ćwiczeń. Ale tylko jeden z nich mimo, że nie zdecydował się wystąpić przed kamerą, nie bał się ocenić wydarzeń sprzed roku. - Zastanawiam się, czy ta śmierć była potrzebna. To była tylko „pokazówka”. Może by do tego nie doszło, gdyby Rokita zakupiła sprzęt łączności do porozumiewania się w gazoszczelnych maskach. Ten sprzęt kosztuje około dwóch tysięcy złotych – mówi jeden z pracowników. – Nieraz sygnalizowaliśmy, że jest taka potrzeba. Nie kupiono tego. - Nie zakupiliśmy sprzętu, testowaliśmy trzy rodzaje i nie uzyskały akceptacji – tłumaczy Andrzej Małecki, dyrektor d/s bezpieczeństwa i prewencji zakładu. Wkrótce rocznica śmierci Marka Kochańskiego. Śledztwo nadal trwa. Powołano kolejnych biegłych. Przeprowadzono wizję lokalną. Wśród podejrzanych nie ma nikogo z organizatorów ćwiczeń, ani z dyrekcji zakładów chemicznych. Najbliżsi nieżyjącego ratownika stracili już nadzieję.- Ta sprawa się przedłuża, ciągnie. Czas robi swoje. Świadkowie mogą wiele rzeczy zapomnieć – mówi żona zmarłego ratownika.---strona---

podziel się:

Pozostałe wiadomości