Makabryczna zbrodnia
9-letni Filip spędzał popołudnie u swojego najbliższego kolegi. Chłopcy uwielbiali spędzać razem czas. Feralnego wieczoru, kiedy wrócili ze spaceru z psem, zostali zaatakowani przez ojca starszego z nich.
42-letni Grzegorz P. w szale bił chłopców metalową rurką. Mężczyzna ciężko ranił swojego syna, który walczy o życie w szpitalu. Głowa 9-letniego Filipa została zmasakrowana, dziecka nie udało się uratować. Napastnik zakatował również psa, a następnie swoją partnerkę, która przybiegła do domu zaalarmowana przez sąsiadów.
- Przed drzwiami tłukł konkubinę, więc wypadłam z synem do nich i on uciekł, spłoszyłam go – relacjonuje kobieta. I dodaje: - Potem znalazłam te dzieci z porozbijanymi głowami. Było pełno krwi. Jakbym cokolwiek słyszała, to bym wzięła pogrzebacz i tam poszła, ale nic nie było słychać.
Dlaczego 42-latek zaatakował chłopców?
- Nie wiem, czemu zginął mój syn, na pewno nie musiało tak się stać. Z tego co wiem, jako pierwszy został zaatakowany jego [sprawcy – red.] syn, który był przyjacielem Filipa. Może syn chciał go obronić? – zastanawia się Przemysław Dziekan, ojciec 9-latka.
Rodzice Filipa nie mogą uwierzyć w to, co się stało.
- Nie widziałem syna po śmierci. Wolałem go zapamiętać takim, jakim był. Zawsze był wesoły, uśmiechnięty, pomocny. Cieszył się, jak mógł zrobić coś dla innych. Czasem jak wróciłem z pracy zły, to pocieszał mnie – wspomina Przemysław Dziekan.
- Co mu te biedne dzieci zawiniły, nie wiem. Nie ma słów na określenie tego człowieka. Mam nadzieję, że zgnije w więzieniu, będę o to walczyć – dodaje Małgorzata Olczyk, matka Filipa.
Chorobliwa zazdrość
Grzegorz P. od wielu lat był agresywny wobec swojej partnerki. Był o nią chorobliwie zazdrosny. Na początku marca, po kolejnym ataku, kobieta wyrzuciła go z domu i zmieniła zamki w drzwiach.
- Tego dnia Grzegorz P. chciał się dostać do domu, żeby dać nauczkę konkubinie. Myślał, że tą przemocą wpłynie na jej decyzję, ona wróci do niego i stworzą rodzinę – mówi Aneta Dudek, obrońca z urzędu.
Funkcjonariusze wiele razy interweniowali w miejscu tragedii, dwukrotnie rodzinie zakładano procedurę niebieskiej karty.
- W głowie tego człowieka nie ma nic poza zazdrością i poczuciem utraty miłości. On się nie chciał leczyć, bo jak to zazwyczaj przy takiej chorobie, miał własną wizję rzeczywistości. Według jego relacji, jego życie było skoncentrowane na tym, żeby udowodnić pani Justynie, że ona go zdradza. On tę zdradę sobie uroił, to był powód wszystkich tragedii w tej rodzinie, także tej ostatniej – dodaje Aneta Dudek.
Ukrywał się na działkach
42-latek nie miał stałej pracy. Dorabiał czasem amatorskim tatuowaniem. Żył z pensji partnerki, która pracowała w pobliskim sklepie spożywczym. Według mieszkańców Kozłowa mężczyzna nadużywał alkoholu.
- Przed tą tragedią, trzy tygodnie wcześniej, poszarpał swoją partnerkę i przyszedł do mnie. Powiedział, że policja go szuka, bo pobił Justynę za to, że ma kochanka – opowiada znajomy sprawcy. I dodaje: - Po tym zdarzeniu ukrywał się na działce i to jest problem, bo może jakby go wtedy zatrzymali, to by siedział i nie doszłoby do tragedii. Jak zabił dzieciaka, to go w godzinę stąd zabrali, a po pobiciu Justyny nie mogli go tu znaleźć. Ta działka to nie jest żadna tajemnica.
Jak sprawę komentuje policja?
- Mężczyzna zbiegł z miejsca zamieszkania przed przyjazdem policji. Jego poszukiwania nie odniosły rezultatu. Wiem, że policjanci byli na działce, ale nie było go w tym miejscu. Komendant wojewódzki w Krakowie zlecił sprawdzenie wszystkich działań policji w tej sprawie – mówi mł. insp. Sebastian Gleń z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie.
Śledztwo w sprawie tragedii w Kozłowie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Krakowie. Śledczy próbują wyjaśnić, dlaczego mężczyzna zaatakował dzieci. Sprawdzają również, czy działania służb były wystarczające.
Grzegorza P. na pewno będzie badany przez biegłych psychiatrów. Jego syn z ciężkimi obrażeniami głowy dalej przebywa na oddziale intensywnej terapii.