Koty dokarmiają teraz wolontariuszki, które nie kryją oburzenia tym, co zrobił dyrektor. - Te zwierzęta zostały usunięte ze schroniska w nieznany im teren. Wyrzucone! - mówi Katarzyna Maniewska. - "Wyrzucenie" to złe słowo. Tych kotów nikt nie wyrzuca! - odpowiada lekarz weterynarii Zdzisław Szwabowicz, który od 10 lat jest kierownikiem placówki. I tłumaczy, że koty zostały "przeniesione". – I będą miały prawo wyboru, czy chcą żyć w samotności, czy z człowiekiem. Te koty są szczęśliwe! Jestem tego w stu procentach pewien! Widzę, jak się opalają, bawią na łące i skaczą za myszkami! - przekonuje reporterkę UWAGI!
"To jest ten dziki kot?!"
Kiedy z wolontariuszkami podeszliśmy pod siatkę schroniska, rzekomo nieudomowione koty bez problemu podchodziły do nas, dawały się karmić. Kierownik placówki upiera się jednak, że to dzikie zwierzęta. - Jest zagrożenie, że taki kot skoczy dziecku na głowę i wydrapie oko - mówi Szwabowicz. Czy wcześniej coś takiego miało miejsce? - Mnie kot skoczył na głowę! - odpowiada dyrektor.
Jego słowom przeczy m.in. przykład kotki, która wraz z innymi zwierzętami koczowała pod schroniskiem. Teraz tymczasowo mieszka u Krystyny Karlo i nazywa się Lulu. - Najbardziej lubi być głaskana. Mruczy, przewraca się z boku na bok. I to jest ten dziki kot?! - ironizuje pani Krystyna.
Zachowanie dyrektora oburza Beatę Leszczyńską ze Stowarzyszenia Behawiorystów Zwierzęcych i Trenerów COAPE. - To skrajna lekkomyślność! Myślenie życzeniowe: "Dajmy mu wolność i jakoś to będzie, on sobie będzie łapał myszy". Dla takiego kota szanse na przeżycie są niewielkie. Zbliża się jesień i zima. Ta sytuacja dla większości kotów zakończy się z pewnością śmiercią - nie ma wątpliwości Leszczyńska.
A Jadwiga Osuch, prawniczka i prezeska Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, stanowczo dodaje: - Doszło do przestępstwa znęcania się nad zwierzęciem. Bo właśnie tak ustawa o ochronie zwierząt definiuje jego porzucenie - mówi Osuch.
Potrzebne pieniądze?
Jak podejrzewają wolontariuszki, kierownik wyrzucił koty, bo potrzebne mu było miejsce na nowe zwierzęta. Z dokumentów, do których dotarliśmy wynika, że w marcu zostały zawarte dwie umowy z kolejnymi gminami, z terenu których schronisko ma przyjmować bezdomne czworonogi. Za te usługi bielska placówka ma dostawać łącznie kilkadziesiąt tysięcy złotych rocznie. Dyrektor przekonuje, że jego pensja w związku z tym nie wzrosła. - Broń Boże! Ja mam wynagrodzenie urzędnicze - mówi.
Sprawa wyrzucenia kotów została już zgłoszona do prokuratury. W zawiadomieniu czytamy m.in. o naruszeniu zapisów dwóch ustaw. Jednak pełnomocnik prezydenta w Bielsku-Białej, któremu podlega schronisko, nie widzi niczego nagannego w postępowaniu kierownika.- Będę odpowiadał przed prokuratorem i to moje ostatnie słowo w tej sprawie - ucina rozmowę Henryk Juszczyk. Rezonu nie traci też dyrektor Szwabowicz. - Nie złamałem żadnych przepisów. Kot dziko żyjący nie powinien być w schronisku! - upiera się.
Teraz śledczy z Bielska-Białej rozstrzygną, czy kierownik poniesie konsekwencje swojej decyzji i czy będzie zobowiązany przyjąć zwierzęta z powrotem. Zdecydują też, czy wystąpić z ta sprawą do inspektoratu sanitarnego. Dwa z wyrzuconych czworonogów znalazło już swój dom.