W połowie kwietnia do wrocławskiego szpitala przywieziono 81-letnią Aleksandrę J. Kobieta była skrajnie wyczerpana i wygłodzona. Całe ciało miała w odleżynach. Opiekujący się staruszką ordynator szpitala mówi, że w całej swojej karierze zawodowej nie spotkał się z przypadkiem tak zaniedbanego chorego. Staruszka mieszkała w starej kamienicy w centrum Wrocławia razem z synem. Ich mieszkanie ma wspólny przedsionek z innymi lokalami. Aż się wierzyć nie chce, że sąsiedzi nie wiedzieli, co dzieje się za ścianą? - Myśmy nic nie wiedzieli – mówi jedna z nich. – Pytaliśmy syna, jak się mamusia czuje, odpowiadał, że dobrze. - Mnie jej syn nic nie interesował – opowiada druga. – Nic mi nie mówił o matce, to co ja będę go wypytywała. - Ta pani przychodziła kiedyś do nas na kawę – mówi inny sąsiad. – Później ją sparaliżowało i przestała. Syn przez siedem lat nikogo nie wpuszczał. Los Aleksandry J. zaniepokoił tylko jedną sąsiadkę, starszą kobietę. Zawiadomiła policję i pomoc społeczną. Policjanci przyjechali, pukali, nikt nie otwierał, rozłożyli ręce i poszli. - Policja nie może wchodzić do żadnego mieszkania, jeśli nie ma wyraźnego sygnału, że popełniono w nim przestępstwo – tłumaczy rzecznik KWP we Wrocławiu. – Nie mieliśmy tutaj takiego sygnału. Pani z pomocy społecznej powiedziała, że skoro Aleksandra J. ma syna, to on powinien prosić o pomoc. - Nie było żadnego sygnału o pani J. – mówi pracownica wrocławskiego MOPS-u. – Pani J. nie była naszą klientką. Sprawdzałam u naszych pracowników, do których mogła dotrzeć jakaś informacja o niej – nikt żadnego sygnału nie dostał. W końcu sam syn wezwał pogotowie, bo matka krzyczała z bólu. Lekarka pogotowia pamięta, że był zakłopotany, nie rozumiał, co się dzieje, zdziwił się, kiedy powiedziała mu, że będzie musiała wezwać policję. Andrzej J. został zatrzymany na 48 godzin. Teraz znów jest na wolności, ale policja kończy dochodzenie w jego sprawie, wkrótce przekaże sprawę do prokuratury. Andrzejowi J. grozi kara 10 lat za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem fizycznym i psychicznym nad matką zdaną wyłącznie na jego opiekę. Aleksandra J. opuściła szpital i jest teraz w domu opieki. Rzecznik KWP we Wrocławiu zapytany, kto zawinił, odpowiada: - Chyba trzeba powiedzieć, że my wszyscy.