61-letnia pani Anna opiekuje się starszymi osobami w Niemczech i to tam zakaziła się wirusem. W połowie marca trafiła do szpitala w Puławach, gdzie spędziła ponad dwa tygodnie.
- Pokonałam koronawirusa. Dzięki lekarzom, całemu personelowi medycznemu szpitala w Puławach. Walczyli o moje życie i udało się. Udało się, choć miałam różne stany. Raz lepsze, raz gorsze.
Pani Anna opowiedziała nam o swojej walce z chorobą. Kiedy dowiedziała się, że jest zakażona, była przerażona.
- Nie wiedziałam, czy się z tego wyleczę. Chociaż lekarze powiedzieli, że będą walczyć o moje życie. Przez pięć dni brałam bardzo silny antybiotyk. Dożylnie, cztery razy dziennie. Za każdym razem musieli przekłuwać żyły, bo zrobiły się stany zapalne. Miałam bardzo ciężkie momenty. Było mi wszystko jedno, czy w tę stronę, czy w tamtą – przyznaje.
Kobieta miała wysoką temperaturę. Zmagała się z wymiotami.
- Do tego okropne samopoczucie. Codziennie, nawet dwa razy dziennie rozmawiałam z lekarzem. Kontakt odbywał się telefonicznie. Ewentualnie przychodzili pobierać wymaz, wtedy byli ubrani w kombinezony. W czterech ścianach człowiek jest zdany sam na siebie. Tylko okno, łóżko, aparatura i nic więcej. Najgorsze było to, że człowiek wtedy potrzebował kogoś, a nikogo nie było.
W końcu testy potwierdziły, że pani Anna nie ma już koronawirusa. Kobieta opuściła szpital.
- Boże, to była radość. Dostałam drugie życie. Choć czuję się nie najlepiej, bo schudłam chyba 10 kilogramów, może więcej. Oczy mam zapadnięte. To była ciężka choroba.