Od ponad roku w Jarosławiu na Podkarpaciu dochodziło do gwałtów. Zamaskowany sprawca w sumie zaatakował 11 razy, gwałcąc pięć ofiar. Policjanci szukali go ponad rok. W końcu trop zaprowadził ich do liczącej kilkaset mieszkańców wioski, gdzie mieszkał podejrzany. Nie trafił on jednak do aresztu, ponieważ kiedy zobaczył funkcjonariuszy popełnił samobójstwo. - Mieliśmy do czynienia z kryminalistą, z człowiekiem, który był w już w przeszłości karany za posiadanie broni palnej, za napady z bronią w ręku. Była obawa, że będzie uzbrojony i może zachowywać się nieobliczalnie. Kiedy zobaczył wchodzących do jego mieszkania uzbrojonych policjantów, najpierw wycelował w ich stronę, potem odebrał sobie życie strzałem w skroń – mówi Paweł Międlar z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. Początkowo policja działała po omacku. W sumie sprawdzono kilkudziesięciu wytypowanych mężczyzn. Bezskutecznie. W Jarosławiu zapanowała panika. Pokrzywdzonymi były przypadkowo wybrane, młode dziewczyny, wracające samotnie do swoich domów. Rozmawialiśmy z dwoma ofiarami. Ich opowieści są bardzo podobne. - On bardzo dobrze wiedział co robić, jak robić żeby mnie obezwładnić i żeby osiągnąć swój cel, żebym straciła przytomność – relacjonuje ofiara gwałciciela. Paweł R. prowadził podwójne, a nawet potrójne życie. Nie miał żadnych stałych źródeł dochodu. Mieszkał z rodzicami. W swojej rodzinnej miejscowości uważano go za niebezpiecznego dziwaka, o którym nawet teraz ludzie mówią prosząc o zachowanie anonimowości. - On nie miał tutaj w naszej miejscowości żadnych znajomych, kolegów. To była osoba, która wieczorem wsiadał w samochód, odjeżdżał nie wiadomo gdzie. Ja się go bałam, jak go widziałam odwracałam wzrok – mówi anonimowo mieszkanka wsi, w której mieszkał Paweł R. Do tej pory porównanie kodu DNA sprawcy dwóch napadów i Pawła R. dało śledczym niemal 100 procentową pewność, że gwałciciel i podejrzany to jedna i ta sama osoba. Trwają dalsze badania.