Koniec dramatu w Łodzi

Dzieci, które w lipcu 2003 r. straciły matkę, w końcu mogą poczuć się spokojne.

– Dopiero teraz opowiadają, jak wielki dramat przeżywały w domu każdego dnia – mówi Bogumiła Kasprzak, babcia Noemi, Debory, Mateusza i Damaris. – Często zwierzęta są lepiej traktowane niż one były. Ojciec znęcał się nad nimi i córką. Okręcał np. długie włosy córki wokół dłoni i uderzał nią o ścianę. Marek M., ojciec dzieci zaplanował zabójstwo żony. Najpierw pobił ją, potem odkręcił gaz w kuchni, łazience i wyszedł z domu. W sądzie zeznał, że słyszał, jak żona jeszcze „charczała”. Dwoje młodszych dzieci (wtedy 5 i 8 lat) leżały w tym czasie w łóżkach, starsze (11 i 12 lat) były na wakacjach. Maluchy po wyjściu ojca próbowały ocucić matkę. Nie udało im się, wezwały na pomoc dorosłych. Rodzeństwo trafiło do szpitala w Łodzi. Przyjechali tam również dziadkowie, rodzice zamordowanej matki. Nie zezwolono im jednak na kontakt z dziećmi. – Biegła sądowa twierdziła, że to dla ich dobra – opowiada babcia. – Mówiła, że z pamięci dzieci będzie można wszystko wymazać. Potem próbowano umieścić je w rodzinnym domu dziecka. To był początek naszej walki o nie. Dziadkowie chcieli zaopiekować się wnuczkami, ale nie mogli ich adoptować. Są niezamożni, utrzymują się z niewielkich rent. Zależało im więc, aby sąd uznał ich za rodzinę zastępczą. Tym samym mogliby uzyskać niewielkie fundusze na pomoc w utrzymaniu dzieci. Przez prawie rok sąd wzbraniał się przed wydaniem takiego postanowienia. Zgodził się jedynie, aby dziadkowie sprawowali opiekę nad dziećmi, uznając ich za rodzinę opiekuńczą. Z tego powodu opieka społeczna nie mogła przyznać im zasiłków. – Dopiero w marcu br. uznano nas za rodzinę zastępczą – mówi Bogumila Kasprzak. – Wtedy też ojciec dzieci został pozbawiony praw rodzicielskich. Sąd skazał w grudniu br. Marka M. na 25 lat więzienia. Dziadkowie boją się jednak nadal o los wnuczków. – Marek M. w liście do swojej rodziny straszył, że rozprawi się z nami i dziećmi – płacze babcia. – Pisał, że jeśli nie będzie mógł zrobić tego sam, naśle jakiegoś kolegę. Wciąż się boimy.

podziel się:

Pozostałe wiadomości