- Czekałam na tę informację, kto skrzywdził moją córkę. I w końcu się doczekałam. Pomyślałam, że w końcu czegokolwiek się dowiem – mówi mówi Alina Cichocka, mama Wiktorii.
7 marca Wiktoria nie wróciła do domu. Jej telefon ostatni raz logował się około 18.00, w pobliżu lasu, przez który przechodziła. Wysłała jeszcze do koleżanki SMS-y. "Ten dres za mną idzie”, "On jest przede mną”- pisała. Potem ślad po niej zaginął. Zaniepokojona rodzina i przyjaciele rozpoczęli poszukiwania, które jednak nic nie dały. 11 dni później ciało dziewczyny znaleziono na terenie miejskich wodociągów, w kanale ściekowym w lesie. Do domu miała zaledwie trzysta metrów.
Śledztwo trwało półtora miesiąca. Według nieoficjalnych informacji policjanci natrafili na ślad napastnika dzięki nagraniom z monitoringu. Wcześniej obserwowali podejrzanego przez kilka dni. To 17-letni Artur W., mieszkaniec pobliskiego miasta.
- Prokurator przesłuchując zatrzymanego postawił mu zarzut dokonania rozboju ( rozbój polega na tym, że sprawca chce dokonać zaboru rzeczy pokrzywdzonemu, stosując przemoc). Prokurator uznał, że ta siła spowodowała skutek ciężkiego uszczerbku zdrowia, który poskutkował zgonem pokrzywdzonej – Lidia Sieradzka z Prokuratury Okręgowej w Opolu.
Artur W. wychował się w Gogolinie. W podstawówce chodził do klasy sportowej, jego pasją była piłka nożna. Później rozpoczął naukę w zawodówce w Opolu, miał zostać murarzem. Nie należał do pilnych uczniów, sprawiał kłopoty wychowawcze i często wagarował. Gdy miał 5 lat, jego matka wyjechała za granicę, rzadko się widywali. Mieszkał z ojcem, jego partnerką i ich dzieckiem.
- Artur miał jakby dwa charaktery. W szkole zawsze były z nim problemy, nie chciał się uczyć, uciekał z lekcji. A z drugiej strony był bardzo dobry. Wszyscy się dziwili, że mnie jako drugą matkę traktuje bardzo dobrze. Zawsze, o co go nie poprosiłam, zawsze to zrobił – opowiada macocha Artura W.
Śledczy wciąż nie ujawniają w jaki sposób Wiktoria zginęła i czy znała napastnika. Potwierdzają jedynie, że kiedy Artur W. wrzucał jej ciało do zbiornika w przepompowni, nastolatka już nie żyła. Świadczy to o tym, że Artur W. mógł wcześniej gdzieś ukrywać jej zwłoki.
- Nie możemy zrozumieć, że on ją wrzucił do tych ścieków. To jest najgorsze. Z tego co wiem, nie możemy Artura nazwać mordercą. On szedł z zamiarem, żeby zabrać jej telefon. Oni się szarpali. Ja wierzę w tę wersję. Na pewno nie uwierzę w to, że Artur poszedł ją zabić. Nigdy nie uwierzę w to. Może ją uderzył i ona przewróciła się na te kamienie, czy co tam było. To był po prostu wypadek. Istotne też jest, że on ją próbował reanimować – mówi dalej macocha Artura W.
17-latek miał już problemy z prawem. Od 2012 roku był notowany za drobne przestępstwa, głównie kradzieże, ale sprawy były umarzane. Sąd zdecydował wtedy, że przydzieli mu kuratora. Trzy tygodnie temu kurator widziała się z chłopakiem, ale twierdzi, że nic nie wskazywało, żeby miał coś do ukrycia. Według niej był wyjątkowo posłuszny i spokojny.
- Tu coś ukradł, tam z lekcji uciekł… I tak w kółko. Jednak rozmowy z nim nic nie dawały. A co innego można było z nim zrobić. Tylko rozmawiać. On tylko odczekał, aż my powiemy swoje, przytaknął i na tym koniec. Wierzyłam w to, że uda się go wychować na uczciwego i dobrego. Ale pomyliłam się – kończy macocha Artura W.
Artur W. będzie odpowiadał jako osoba dorosła. Wczoraj sąd zdecydował, że najbliższe trzy miesiące spędzi w areszcie śledczym. Ocenił jego zachowanie jako wyjątkowo brutalne. Prokuratura nie wyklucza, że w trakcie śledztwa zarzut zostanie zmieniony.