Maja Dębska uwielbiała sport, jej pasją był triathlon. Ze swoim narzeczonym i bratem stanowili zgraną kolarską drużynę.
Wypadek Mai Dębskiej
Feralnego dnia, jak co dzień rano, sportsmenka i jej brat robili trening przygotowując się między innymi do startu w mistrzostwach świata w ironmanie w hiszpańskiej Marbelli. Jechali wałem w ramach Wiślańskiej Trasy Rowerowej. Przy wyjeździe z Krakowa ścieżka rowerowa jednak się kończy, by ponownie na nią wjechać trzeba pokonać blisko 6 km odcinkiem wąskiej, krętej drogi publicznej o dużym natężeniu ruchu.
- Trening zaczęliśmy o 6:15. I nie było dużego ruchu, szczerze powiedziawszy prawie żadnego – mówi Maksym Dębski, brat Mai.
- Nagle wyprzedził mnie biały samochód, który miał z tyłu zaklejony tył. Nie widziałem nic, co jest z przodu i on nagle hamował. Zdążyłem tylko powiedzieć: „Uwaga”. Ale dystans był na tyle krótki, że nie byłem w stanie ściągnąć rąk z kierownicy na hamulec – opowiada brat Mai.
- Siostra musiała być z tyłu troszeczkę od lewej. Instynktownie wykonując ten manewr obronny skręciła w lewo. Nie miała szans zobaczyć nawet, że coś jedzie – dodaje pan Maksym.
Triathlonistka wpadła wprost pod nadjeżdżające z naprzeciwka auto. Na miejsce od razu zostało wezwane pogotowie. Brat Mai próbował zatamować krwotok i reanimował ją aż do przyjazdu karetki. Potem o jej życie walczyli ratownicy.
- Miałem jeszcze chwilę nadziei, kiedy zobaczyłem, że jest kroplówka. Wyjrzałem za parawan i widziałem, że dalej ją reanimują. Ale im dłużej to trwało, tym bardziej traciłem nadzieję – przyznaje Maksym Dębski.
- Prosiłem, by dali jej jeszcze dwie minuty, ale ratownik popatrzył na mnie i powiedział, że nie ma to sensu, że nic to nie zmieni. Ciężko to jest opisać słowami. Świat się rozbryzguje na kawałki – dodaje brat Mai.
Komentarze atakujące rowerzystów
Po wypadku w mediach pojawiły się informacje, iż sportsmenka mijała samochody lewą stroną i nagle wjechała w samochód jadący prawidłowo przeciwnym pasem ruchu. Brat rowerzystki kwestionuje te ustalenia. Twierdzi, że jeszcze na miejscu tragedii opowiedział policji co się stało. Jego relacja jednak nie została uwzględniona w wersji, którą policja przekazała mediom. Zaraz potem w sieci pojawiła się lawina komentarzy i hejtu.
„Dziewczyna zafundowała prawidłowo jadącemu kierowcy traumę do końca życia”, „Wina rowerzystki”, „Czy kierowca będzie miał teraz odszkodowanie i darmową terapię?” – cytuje Maksym Dębski. I dodaje: - To są wybrane najlżejsze komentarze, bo były też takie na zasadzie: „Jednego karalucha na drodze mniej”.
- Jeżeli ktoś jest w stanie napisać takie komentarze siedząc przed klawiaturą, to do czego jest zdolny, kiedy na przykład wraca po pracy i jest sfrustrowany, zmęczony i widzi kolarza na drodze? – pyta brat Mai.
Z partnerem łączyła ich pasja do sportu
Mariusz, partner Mai, o wypadku dowiedział się będąc setki kilometrów od Krakowa. Kiedy dojeżdżał do miejsca tragedii odebrał dramatyczny telefon z informacją, że jego narzeczona nie żyje.
- Nie mogłem się pożegnać, nie mogłem przy niej być – mówi zrozpaczony mężczyzna. I dodaje: - Mieliśmy swoje plany. Realizowaliśmy je. To był normalny trening. Jak setki treningów. Ona kochała życie.
Parę połączyła pasja do sportu. 42-latka była wszechstronnie wysportowana i nigdy się nie poddawała. Oboje jeździli na zawody triathlonowe, gdzie zdobywali medale. Uwielbiali podróżować. Duet stanowili też w pracy, byli cenionymi przez pacjentów fizjoterapeutami. Niedawno też się zaręczyli.
- Jest mi bardzo źle. Jest piekielnie ciężko. Nie mam już serca, tworzyliśmy jedno serce, moje było u niej, jej u mnie. Ja już tyle wypłakałem, że nie mam czym płakać – mówi Mariusz Gnoiński.
Wkrótce narzeczeni mieli się wprowadzić do swojego nowego domu.
- Po rowerze, który mi został po Mai widać, że siła uderzenia musiała być bardzo duża – pokazuje Mariusz Gnoiński.
Na miejscu zdarzenia zabezpieczono dowody i wykonano pomiary. W sprawie okoliczności przebiegu wypadku nadal jest jednak wiele znaków zapytania. Ustalenia poczynione do tej pory w prokuratorskim śledztwie oparte są głównie o relacje świadków. Są one jednak rozbieżne z relacją brata kolarki. Według nich do rodzeństwa, na odcinku drogi, gdzie doszło do wypadku, dojechał jeszcze jeden kolarz. Całą trójkę wyprzedzały dwa auta - bmw i osobowo–dostawczy fiat.
- Na prostym odcinku drogi, samochód marki BMW, a za chwilę za nim samochód marki Fiat wyprzedzili trójkę rowerzystów. Za rowerzystami pozostał kierowca volkswagena. W którymś momencie kierowca bmw dojechał na wysokość posesji i włączył kierunkowskaz, przepuścił samochód i skręcił do swojej posesji, a za jego samochodem stał samochód marki Fiat – mówi Oliwia Bożek-Michalec z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.
- Nie było gwałtownego hamowania, tak przynajmniej wynika z zeznań przesłuchanych do tej pory świadków – stwierdza prokurator Oliwia Bożek-Michalec.
- Do tego białego samochodu podjechali rowerzyści, przy czym, jak wynika z zeznań świadków, nie doszło do wyraźnego wytracenia prędkości przez rowerzystów. I dwóch rowerzystów ominęło fiata od strony prawej, czyli poboczem, natomiast pani Maja Dębska wyprzedzała go od strony lewej – mówi prokurator Oliwia Bożek-Michalec.
Przedstawicielka prokuratury zaznacza jednak, że jest to początkowy etap śledztwa.
- Będą też przesłuchiwani inni świadkowie. A kluczowym dowodem będzie opinia biegłego z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych. Biegły zapozna się z całością materiału i na tej podstawie będzie ustalony przebieg zdarzenia – tłumaczy prokurator Oliwia Bożek-Michalec.
Ważne będą też zeznania jadącego z naprzeciwka kierowcy forda, w którego wjechała kolarka. Nie został on jeszcze przesłuchany w prokuraturze. Nie przesłuchano również brata Mai, który twierdzi, że nie widział samochodu marki BMW, a jedynie białe auto, które zahamowało.
- Nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego samochód zahamował, bo nic przed nim nie stało. Nie było żadnej widocznej przeszkody, która spowodowałaby gwałtowne zahamowanie – przekonuje Maksym Dębski.
- Chciałbym zaapelować do wszystkich osób, które poruszają się pod drogach, żeby szanować się nawzajem. Jesteśmy ludźmi, którzy są na tym świecie i chcą żyć. Akceptujmy siebie, że mamy swoje pasje, że chcemy się realizować. Że mamy marzenia – kwituje Mariusz Gnoiński.
Autor: wg
Reporter: Magdalena Zagała