- Nie mam części serca, wyrwano mi je razem z dzieckiem – mówi matka jednej z byłych betanek. – Mam dziecko, ale nie wiem, gdzie jest. Siostry z klasztoru w Kazimierzu Dolnym zostały wyprowadzone w środę. Autokary zawiozły je do trzech domów rekolekcyjnych. Stamtąd miały trafić do swoich domów. Ale już pierwszej nocy zniknęły. Dominikanin, który towarzyszył im w podróży z Kazimierza, mówi, że już wtedy musiały mieć opracowany plan działania. - Zaczęły umawiać się z innymi autokarami na zorganizowane wyjście z domów rekolekcyjnych – mówi ojciec Tomasz Franz. – W ich zachowaniu nie było nic z duchowości sióstr zakonnych. Przekonywały kierowcę, że jest zmęczony, by stanął po drodze. Jedna z sióstr w rozmowie z ochroniarzem był bardzo kobieca. Za siostrami pojechali rodzice. Pierwsze kontakty miały często dramatyczny przebieg. Matka jednej z sióstr straciła przytomność po tym, jak córka odepchnęła ją, gdy próbowała ją przytulić. Jednak część rodziców, która zgadza się z postępowaniem córek i sympatyzuje z ich przełożoną, siostrą Jadwigą, i duchowym przewodnikiem, franciszkaninem ojcem Romanem, pomogła wszystkim betankom uciec. - Nie chciały zająć swoich pokoi, zgromadziły się w jednym pokoju, nie chciały wyjść do rodziców, ani zjeść posiłku – mówi ks. Andrzej Głos z domu rekolekcyjnego w Dąbrowicy. – Około 20. przyjechała jakaś siostra Izajasza i pięcioma samochodami siostry odjechały w nieznanym kierunku. Rodzice, którzy wiedzą, gdzie są byłe betanki, nie chcą pomóc innym rodzicom, którzy pragną zabrać swoje dzieci do domów. Uważają, że ich córki – i córki pozostałych – nadal są betankami i mają prawo być razem. Jaki jest stan psychiki młodych w większości kobiet, nie wiadomo. Nikt nie zdążył z nimi porozmawiać. Wszystko, co można o nich powiedzieć, opiera się na ich zachowaniu w momencie wyprowadzania z domu w Kazimierzu. - Nie wiemy, czy to, co działo się w klasztorze miało charakter takich oddziaływań perswazyjnych, jak w sektach – mówi Katarzyna Korpolewska, psycholog. – Być może tak, ale możliwe też, że nie miało to nic wspólnego z sektą, było natomiast silnym uniesieniem religijnym. Że one miały wizję, iż taka jest ich misja. Jak zakończy się historia zbuntowanych sióstr, które, jak wszystko na to wskazuje, nie mają zamiaru rozejść się i wrócić do domów? Czy nawiążą kontakt z rodzinami? Czy ci z ich rodziców, którzy wiedzą, gdzie przebywają, pomogą innym, którzy tej wiedzy nie mają? - Wydaje się, że sytuacja wymknęła się spod kontroli – mówi ojciec Tomasz Franz. – Najbardziej zabrakło mi wrażliwości na tragedię rodziców. Najbardziej boli skostniałość sumień tych rodziców, którzy przyjechali po nieswoje dzieci. Życzyłbym im ogromnych wyrzutów sumienia.