Andrzej Radziszewski jest dyrektorem Zakładu Opieki Zdrowotnej na warszawskim Mokotowie od ponad półtora roku. Podlega mu kilkanaście przychodni i 120 tys. pacjentów. Od początku pełnienia funkcji zdążył wyremontować jedynie swoją siedzibę. Chociaż na renowację przychodni otrzymał 2 mln zł, nie potrafił ich wydać. Nie umiał podać nawet kwoty, jaka na ten cel została przyznana. Co miesiąc pobiera także ryczałt na benzynę do swojego prywatnego samochodu. Fakt ten dziwi, bo w pracy korzysta ze służbowego auta z kierowcą. Zwierzchnicy, pytani o dyrektora, są zadowoleni z jego pracy. Ich zdaniem to dobry fachowiec. - O wyborze Andrzeja Radziszewskiego przesądziły jego dokonania w ostatnim miejscu pracy. Rozprawił się za zadłużeniem i znacznie rozwinął działalności poprzedniego ZOZ-u – wyjaśnia Aurelia Ostrowska, dyrektor Biura Polityki Zdrowotnej Miasta Stołecznego Warszawy. Ostrowska nie chciała wyjaśnić, gdzie dyrektor odnosił sukcesy. Reporterom „Uwagi!” udało się jednak dotrzeć do Strzegomia, gdzie Radziszewski, pod innym nazwiskiem zarządzał ZOZ-em. Tamtejszą placówkę przejął w doskonałej kondycji. Jego działania, w krótkim czasie, doprowadziły ją do ruiny. Radziszewski zwolnił wykwalifikowanych pracowników i zastąpił ich swoimi ludźmi. - Kupował niepotrzebny sprzęt. Zamiast aparatów USG i EKG w przychodni pojawiały się mikrofalówki – wspomina Krystyna Świniak, zwolniona pielęgniarka. Radziszewski przegrał także proces w sądzie pracy. Mimo poważnych zastrzeżeń, Andrzej Radziszewski utrzymywał się na stanowisku. Chociaż ze Strzegomia odszedł w niesławie, do Warszawy przyjechał już jako nowy człowiek. Zmienił nazwisko, przefarbował włosy. Swojej metamorfozy nie chce komentować. Jak mówi, wszystkie dane na temat jego osoby znajdują się w Urzędzie Miasta. Co dokładnie w nich się znajduje, tego nie wiadomo. Bezpośrednia przełożona dyrektora nie chciał pokazać reporterom „Uwagi!” życiorysu Radziszewskiego.