– Zawsze możemy na niego liczyć, jest opiekuńczy. Przyjeżdżając tu mogę być spokojna, że dziecko jest przebadane od A do Z – mówi matka Szymona, Monika Szukiełowicz. Córka Elżbiety Koniecznej – trzynastoletnia Ania, jest nieuleczalnie chora. Urodziła się z zanikiem mięśni i potrzebuje odżywiania przez sondę i wspomagania oddychania. Przez ostatnie dwa lata Ania cierpiała. Chociaż badali ją inni lekarze dopiero doktor Jarmoliński – pediatra, nefrolog i ordynator dziecięcego szpitala w Międzyrzeczu - doprowadził do wykrycia bardzo rzadkiego nowotworu w szczęce dziewczynki. – To jest człowiek z pasją – mówi Elżbieta Konieczna.
Od 12 lat pod stałą opieką lekarza jest Dominika, która choruje na toczeń. Sytuacje, gdy doktor ratował córce życie, ojciec dziewczynki wspomina ze łzami w oczach. - Doktor był przy Dominice w niedzielę, poniedziałek i wtorek. Nie jadąc do domu! Pytamy się doktora, co dalej, a on: „Jak przeżyje dobę, będziemy rozmawiać” – płacze Grzegorz Ochlik. Jarmolińskiego nazywa „lekarzem z powołania”, który lecząc pacjentów nie zwraca uwagi na koszty.
Wcześniej doktor był ordynatorem oddziału nefrologii w szpitalu w Szczecinie. Zrezygnował jednak z pracy, gdy prezes placówki, szukając oszczędności, postanowił zlikwidować stanowiska do dializowania dzieci. W Międzyrzeczu dr Jarmoliński leczy swoich pacjentów bez względu na wyznaczone przez Narodowy Fundusz Zdrowia limity. - Z jednej strony to bardzo miłe, że jest doktor, który opiekuje się dziećmi, ale z drugiej strony pozostaje ekonomia. Drobiazgowe leczenie kosztuje. Niestety pediatria jest źle wyceniona przez NFZ i przynosi straty – przyznaje dyrektor tutejszego szpitala, Kamil Jakubowski. Mimo nieustannej walki o pieniądze, dr Jarmolińskiemu udało się jednak przekonać prezesa szpitala do projektu budowy nowoczesnego oddziału pediatrii. O ile wyposażenie oddziału pozostawia wiele do życzenia, to właściwe standardy traktowania rodziców i pacjentów obowiązują na tym oddziale od dawna. W Międzyrzeczu rodzice śpią na łóżkach, a nie – jak w wielu szpitalach – na podłodze obok łóżka dzieci. – Oferowanie rodzicom podłogi to brak szacunku – ocenia dr Jarmoliński. Doktor nie ukrywa, że praca lekarza w Polsce to nie bajka. – Ja wprost marzę o sytuacji, kiedy przychodzę do pracy i zajmuję się tylko leczeniem ludzi a nie wypełnianiem miliardów dokumentów, co w tym momencie zajmuje o wiele więcej czasu, niż praca z pacjentem! – mówi. Doktor jest nie tylko ordynatorem oddziału, ale i wojewódzkim konsultantem ds. pediatrii w woj. Lubuskim. Mimo tylu zaszczytnych funkcji, w szpitalu do jego obowiązków należą również nocne dyżury. Ze względu na oszczędności - po południu i w nocy lekarz dyżurny ma tu pod opieką dzieci z dwóch oddziałów: ginekologii i pediatrii. Niekiedy dyżur trwa nawet 33 godziny a po nim - na doktora czeka kolejny dzień pracy. Jak taki tryb pracy znosi rodzina pana doktora? - Mam to szczęście, że rodzina daje mi pełne oparcie. Żona jest pielęgniarką, długi czas pracowaliśmy razem. Bywało tak, że kiedy oboje mieliśmy dyżur, przywoziliśmy dzieci i nocowały w dyżurce – opowiada lekarz. Dziś jego trzech synów to już nastolatkowie. Wszyscy, podobnie jak pan doktor, kochają futbol i kibicują FC Barcelonie. - Raz do roku staramy się wspólnie pojechać na mecz – zdradza dr Jarmoliński.