„Ludzie mówią, że się ich czepiamy”
Darłówko to mała nadmorska miejscowość, która w sezonie letnim, zamienia się w atrakcję turystyczną.
To tutaj dwa lata temu doszło do tragedii. Na niestrzeżonym fragmencie plaży w miejscu, gdzie obowiązywał zakaz wchodzenia do wody, utonęła trójka rodzeństwa. Dzieci weszły do wody, gdy ich mama na chwilę odeszła z młodszym synem.
Czy tragedia nauczyła Polaków respektu do morza? Towarzyszymy ratownikom z Ratownictwa Wodnego z Darłowa, którzy od lat strzegą bezpieczeństwa w tym rejonie, żeby się o tym przekonać.
- Ludzie reagują różnie na nas. W większości sytuacji odbiór jest negatywny. Mówią, że przeganiamy ich, bo nie mamy nic innego do roboty, że się czepiamy. Wielu z nich nie potrafi zrozumieć, że chodzi o troskę o nich – mówi Sylwester Kowalski z darłowskiego Ratownictwa Wodnego.
Cofka, niebezpieczny prąd wsteczny
Ratownicy Ratownictwa Wodnego tłumaczą nam, jak groźny jest morski prąd wsteczny, zwany potocznie cofką. Potrafi wciągnąć w głąb Bałtyku zarówno dziecko, jak i, umiejącego pływać, dorosłego.
- Tworzy się tzw. lej, gdzie masy wody, wracają do morza po zderzeniu się z brzegiem. To jest ten prąd wsteczny. Jeśli porwie nas taki prąd, należy lekko mu się poddać, a gdy wyczujemy, że lekko puszcza, trzeba próbować przesunąć się w bok. Wtedy jest szansa na to, że bezpiecznie wrócimy na brzeg – tłumaczy Sylwester Kowalski.
Zobacz także: Dlaczego się topimy? Ratownik: zawodzą nas umiejętności i... psychika
- To działa trochę jak kołowrotek, że górą nas pcha w jedną stronę, a dołem w drugą. Jeśli poddamy się temu prądowi, który jest na dole, on wyniesie nas w głąb morza. Wbrew pozorom jest dużo silniejszy od fali, która idzie z góry. Taki prąd wsteczny może powstawać nawet przy pięknych, słonecznych warunkach – mówi Kamil Warmiński.
- Najgorsze, co można zrobić, to zacząć z tym prądem walczyć. Człowiek z nim nie wygra. Szybko wypompuje nas z energii. Jedyną opcją jest poddać mu się, poczekać aż osłabnie i wtedy próbować wracać bokiem – dodaje Warmiński.
Śmiertelnie niebezpieczne falochrony
Najbardziej niebezpieczne miejsca przy morskim brzegu to falochrony. Morskie fale podmywają je i obok tworzą się nawet kilkumetrowe doły. To śmiertelna pułapka. Marcin Sztonder z darłowskiego Ratownictwa Wodnego mówi, że przy falochronach uratował już życie około 30 osobom.
- W Ustce uskok był ogromny. W jednym miejscu było 1,5 metra, robiło się krok i nagle były już 4 metry – mówi Sztonder. I dodaje: Najgorzej jest z dziećmi, bo są lekkie, małe i wpadają w mgnieniu oka. Z takiej pułapki dziecko już nie wypłynie.
- Falochrony są jeszcze o tyle niebezpieczne, że są porośnięte wodorostami, do których przyczepione są bardzo ostre, małe muszelki, które tną jak żyletki – tłumaczy Sylwester Kowalski.
Niebezpieczne są również kamienie na falochronach.
- Są bardzo śliskie, porośnięte mchem. W każdej chwili można się poślizgnąć, co skutkuje złamaniami, uszkodzeniami ciała. Dodatkowo, kiedy jest sztorm i wieje wiatr południowo-zachodni, masy wody uderzają w kamienie z ogromną siłą. Wtedy każde wejście do wody grozi śmiercią – tłumaczy Kowalski.
„To jest nieustanna walka”
- Byliśmy tutaj dwa dni temu, gdy wiał silny wiatr, i widzieliśmy, jak pani z dwójką małych dzieciaków wchodzi do wody. Byłem w szoku, bo ja dorosły bałem się wchodzić, a ona wpuszcza dzieci. Dopiero, gdy jej zwróciłem uwagę, to z podkulonym ogonem, wyszła na brzeg – opowiada Bartosz Stróżyk, plażowicz.
- Za to powinny być mandaty, to powinno być uregulowane prawie. Jeśli ratownik gwiżdże dwa, trzy razy, a ludzie i tak wchodzą, to powinni być za to karani – dodaje Paulina Dykiert, którą również spotkaliśmy na darłowskiej plaży.
Na plaży pojawia się policjantka. Jest dzielnicową w tym rejonie. Na sam jej widok, kąpiący się wychodzą z wody, a plażowicze natychmiast wykonują wszystkie polecenia.
- Mundur policyjny działa na ludzi. Gdy zwracamy im uwagę, automatycznie wychodzą z wody. Ale mimo że oznaczenia plaży się wyraźne, plażowicze w ogóle nie zwracają uwagi, że jest zakaz wchodzenia do morza – mówi sierż. szt. Agnieszka Cukrowska z Komisariatu Policji w Darłowie.
- To jest nieustanna walka. Ja pojadę, nie będzie mnie przez godzinę i znowu się namnoży ludzi, którzy wchodzą do wody – dodaje sierż. Szt. Cukrowska.
Ludzie z pasją
Ratownicy z Darłowa to pasjonaci, których łączy chęć pomagania i ratowania ludzi. Co roku poświęcają własne urlopy, aby pilnować plaż w Darłówku.
- Jesteśmy taką zbieraniną ludzi z różnych części Polski. Zajmujemy się różnymi rzeczami, ja jestem z zawodu strażakiem – mówi Sylwester Kowalski.
- Prywatnie jestem studentem ratownictwa medycznego, a z zamiłowania ratownikiem. To moja największa pasja – mówi Kamil Warmiński.
- Robię to, bo chcę pomagać ludziom. Lubię sport, trenuję amatorsko triathlon. Przyjechałem, żeby spełnić moją pasję i misję - mówi Marcin Sztonder.
- Pamiętam, że kiedyś pani spotkała mnie na mieście i spytała, czy jestem ratownikiem. Potem okazało się, że uratowałem jej życie. Chyba nie ma piękniejszego podziękowania za naszą pracę. Nie robimy tego dla splendoru i chwały. Mamy takie powiedzenie: „Żeby inni mogli żyć” – dodaje Sylwester Kowalski.