Czy wygra z rakiem?

Pani Marzena przez 120 dni była leczona w Centrum Onkologii w Warszawie. W karcie widnieje zapis: rak szyjki macicy. Wielkość guza: B2. Matka trójki dzieci wciąż ma szanse na wyzdrowienie, ale potrzebuje pomocy w opiece nad dziećmi.

- To jest rak – mówi Celina Borowska, siostra pani Marzeny. – Jej stan jest w tej chwili stabilny, ale ta choroba w niej jest. To jest jak wyrok. Siostra jest silną osobą, ale ma momenty załamania, szczególnie, kiedy przychodzą bóle. Widzę, jak ona cierpi. - Gdyby nie środki przeciwbólowe, to nie wytrzymałabym z bólu – mówi Marzena Kapuściak. – Biorę środki z morfiną. Lekarz rodzinny nie pozostawia pacjentce nadziei. - Wydaje się, że na tym etapie, mając wgląd w dokumentację mogę powiedzieć, że w tej chwili jest to leczenie paliatywne – mówi Jarosław Chimko, lekarz rodzinny. – Tylko przeciwbólowe, prawdopodobnie bez szans na życie dla tej pani. Innego zdania jest dr Ryszard Krynicki z Centrum Onkologii w Warszawie. – W oparciu o dokumentację, którą tutaj mamy bardziej wygląda to na odczyn popromienny – mówi dr Krynicki. – Do sześciu miesięcy mamy do czynienia z takim odczynem. Te bóle nie są związane z chorobą, a z naszym działaniem. Leczenie radio- chemoterapią jest bardzo agresywne. Z dokumentacji nie wynika, że ma przerzuty. Podczas onkologicznego leczenia zastosowano najbardziej efektywną z terapii. Pacjentka jednak przerwała kurację na 3 tygodnie. - Przyznaję, że raz nie pojechałam na kurację, bo miałam grypę – mówi pani Marzena. – Ale pani doktor powiedziała, że nic się nie stanie, jak nie przyjadę. Pani Marzena zapewnia też, że robi wszystko, co każą lekarze. Lekarze zapewniają, że robią, co w ich mocy. - Ona często ukrywa, że ją coś boli – mówi siostra pani Marzeny. – Nawet u lekarza nie mówi wszystkiego. Bywało, że ja sama za nią mówiłam, co jej dolega. Dzieci: 14- letni Mateusz, siedmioletnia Justyna i półtoraroczny Piotruś to sens i cel życia pani Marzeny. - Nie żaliłam się, bo myślałam, że mi przejdzie; bo chciałam być z dziećmi jak najdłużej w domu – z płaczem tłumaczy się pani Marzena. - W mojej ocenie, ta pani ma szanse – mówi dr Ryszard Krynicki z Centrum Onkologii w Warszawie. – To jest wczesny przypadek, to nie jest trzeci, czy czwarty stopień zaawansowania choroby. Losem pani Marzeny przejęte są nie tylko dzieci i siostra, ale także obcy ludzie. Pomagają im bezinteresownie. Pan z miejscowej apteki rozpieszcza dzieci chcąc zrekompensować im brak ojca i chorobę matki. To od niego dowiedzieliśmy się o rodzinnej tragedii. - Ona cały czas myśli o tym, że jej dzieci mogą zostać same – mówi Celina Borowska, siostra pani Marzeny. - Ja myślę, że ona na mnie liczy. Nie przeżyłabym, gdyby te dzieci trafiły do domu dziecka. Ja, mimo wszystko myślę, że ona będzie żyła – mówi siostra pani Marzeny.Na temat pani Marzeny czytaj również: Walka z rakiem

podziel się:

Pozostałe wiadomości