O stanie zwierząt zaalarmowała nas dwa tygodnie temu Renata Chwist, która wraz z matką jest właścicielką gospodarstwa, w którym mieszka 76-letnia pani Alicja. Ma kilka baranów, krowy i stado kur. Są tu także koty i psy. Stado było większe, ale po zimie krowa i cielę padły – najprawdopodobniej z wygłodzenia. Zwierzęta przebywają w strasznych warunkach. Renata Chwist bezskutecznie prosiła o pomoc urzędników. W końcu w zagrodzie pojawił się powiatowy lekarz weterynarii. Uznał, że zwierzęta mają dobre warunki, które nie są sprzeczne z ustawą o ochronie praw zwierząt. - Żadne prawo nie będzie zmuszało, by montować automatyczne poidło z dostępem do wody – mówi Jerzy Smogorzewski, powiatowy lekarz weterynarii w Częstochowie. – Być może trzeba poprawić ustawę. Powiatowy lekarz weterynarii w Częstochowie sprawę zna od kwietnia. Przez pięć miesięcy wysłał do właścicielki kilka pism zobowiązujących ją do sprzedaży bydła. Nie wyegzekwował jednak ani poprawy warunków życia zwierząt, ani nawet ich zakolczykowania. Zaalarmowane przez nas organizacje chroniące prawa zwierząt - Elpis i S.O.S. dla Zwierząt - postanowiły znaleźć dla zwierząt nowe domy. Powiatowy lekarz weterynarii obiecał, że po oznakowaniu bydła przekaże je fundacjom, zgodnie z ustawą o ochronie praw zwierząt. W poniedziałek wycofał się z obietnicy, mówiąc, że zwierzętom w tym gospodarstwie nie dzieje się jednak krzywda. Fundacje oburzone postawą powiatowego lekarza weterynarii złożyły na niego skargę. Jego zwierzchnik zobowiązał się do zbadania tej sprawy. - Też jestem zbulwersowany tą sprawą – mówi Tadeusz Sarna, wojewódzki lekarz weterynarii w Katowicach. – Rzuca złe światło na pracę powiatowego lekarza weterynarii. Wolontariusze powiadomili też wojewódzkiego lekarza weterynarii, że jego podwładny wycofał się z obietnicy przekazania zwierząt fundacjom. Co więcej – poinformował ich, że za bydło trzeba zapłacić, choć nie przewiduje tego ustawa o ochronie praw zwierząt. Jedyne, do czego powiatowy weterynarz doprowadził to zakolczykowanie bydła. Fundacja znalazła osobę gotową wykupić zwierzęta. Okazało się jednak, że jest to niemożliwe. Do wolontariuszy dotarły informacje, że bydło zamiast pod ich opiekę ma trafić do jednej z okolicznych rzeźni. Wczoraj Fundacja S.O.S dla Zwierząt sprawę bydła pani Alicji skierowała do prokuratury. Wolontariusze nie zrobili tego wcześniej, ponieważ chcieli oszczędzić starszej pani procedury sądowej. Sytuacja stała się jednak patowa. - Doszliśmy do wniosku, że przy tak znaczącej różnicy zdań między nami a lekarzem prokuratura i sąd będą jedynymi organami, które rozstrzygną, czyje dobro powinno być zachowane – starszej pani czy zwierząt, w imieniu których lekarz weterynarii powinien działać – mówi Aneta Motak z Fundacji S.O.S. dla Zwierząt. Wczoraj wczesnym popołudniem w gospodarstwie pojawił się kupiec. Renata Chwist, przekonana, że mężczyzna przyjechał z rzeźni, postanowiła zarejestrować całą sytuację amatorską kamerą. Na jej prywatnym terenie trzy razy zaatakowała ją córka pani Alicji. Mężczyzna, który kupił zwierzęta zapewnił nas, że nie jest pracownikiem rzeźni. Byki mają trafić do czystego i bezpiecznego miejsca. To, czy warunki ich życia poprawią się – oprócz obu fundacji broniących praw zwierząt i prokuratury - sprawdzać będzie także Renata Chwist. Po naszej interwencji w tej sprawie okazało się, że zwierzęta można było zakolczykować w dwa tygodnie. Gdyby powiatowy lekarz weterynarii w Częstochowie tak skutecznie, jak przed naszymi kamerami, działał w kwietniu – byki już dawno trafiłyby do nowego gospodarstwa. Mamy nadzieję, że los reszty zwierząt, także się poprawi. I że powiatowy lekarz weterynarii będzie sprawdzał ich sytuację co najmniej tak często, jak fundacje, które poprosiliśmy w tej sprawie o pomoc.