Czy polskie służby ratunkowe są skuteczne?

TVN UWAGA! 139166
Czy nasze służby ratunkowe są gotowe nieść pomoc szybko i skutecznie? Okoliczności akcji ratowniczej prowadzonej po karambolu w Kowiesach pod Rawą Mazowiecką każą w to wątpić... W wypadku zginęły trzy osoby. Wiele innych było ciężko rannych. Jak to się stało, że przez długi czas poszkodowani nie mogli doczekać się pomocy?

Panowała bardzo gęsta mgła. Powstał efekt domina. Jedne pojazdy najeżdżały na drugie. Nawet te, które zdążyły wyhamować były najeżdżane przez te samochody, które jechały z tyłu. Trzy osoby zmarły. Dziewięć osób było hospitalizowanych. Wśród osób rannych były także dzieci – mówi podinsp. Joanna Kącka, Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi. Była noc i bardzo gęsta mgła. Na drodze zderzyło się jedenaście aut. Ofiary karambolu, uwięzione w zmiażdżonych samochodach, czekały na pomoc. Do Centrum Ratunkowego zaczęły spływać pierwsze zgłoszenia. - Były cztery zgłoszenia na przestrzeni minuty. Informacja była o tym, że doszło do kolizji kilku pojazdów na drodze krajowej S8. Powiadomiliśmy straż, policję, pogotowie i od tej pory jesteśmy z tej akcji wyłączeni – opowiada Bogumił Marona, Centrum Powiadomienia Ratunkowego w Łodzi. Ofiary wypadku wciąż czekały na ratunek. Tymczasem na łączach dyspozytorów pogotowia zapanował chaos. Pierwsza karetka, która zjawiła się na miejscu zdarzenia, zabrała dwie ranne osoby, inni uwięzieni w samochodach ludzie nadal czekali na pomoc. Na miejscu pojawiła się straż i policja. - W momencie, kiedy zobaczyliśmy jaki jest tak naprawdę ogrom tej tragedii… Ludzie, którzy o własnych siłach mogą wyjść z samochodu. Oczywiście to robili. Cała reszta, no niestety, była w tych samochodach pozakleszczana. Prosiłem wyraźnie w ostatnich słowach rozmowy, krótkiej rozmowy z operatorem, o zadysponowanie co najmniej siedmiu karetek, ponieważ na pierwszy rzut oka było około siedmiu, ośmiu osób naprawdę mocno poszkodowanych – opowiada świadek zdarzenia. Na miejsce zaczęły przyjeżdżać kolejne karetki. Na łączach pogotowia wciąż panowało zamieszanie. Dyspozytorzy obwiniali się nawzajem. Według firmy Falck, dopiero ich ratownik, który przyjechał kilkadziesiąt minut po zdarzeniu, zapanował nad sytuacją. - Ratownik na miejscu zameldował o sytuacji dalekiej od modelowej. Powiedział, że niezbędna będzie segregacja medyczna pacjentów, w zależności od ich stanu. Dzięki współpracy wszystkich służb udało się pomóc wszystkim poszkodowanym – mówi Aleksander Hepner, rzecznik „Falck". Dyrektor łódzkiego pogotowia przyznaje, że sytuacja przerosła dyspozytorów, ale ocenę akcji pozostawia prokuraturze…

podziel się:

Pozostałe wiadomości