Dwudziestoletnia Wioleta wyszła z domu 29 marca. - Zawsze jak miała zamiar gdzieś iść, to zabierała ze sobą torebkę. Tym razem nic nie wzięła ze sobą. Tak jak była ubrana, tak wyszła. Telefon komórkowy wzięła i koniec – mówi Teresa Skotak, matka zaginionej. Gdy Wioleta zaginęła, była w siódmym miesięcy ciąży. Studiowała zaocznie i pracowała. Od czterech lat była związana z dużo starszym od niej mężczyzną. Ten związek był przyczyną konfliktów i kłopotów zaginionej. - Tłumaczyłam: córeńko, ty jesteś w ciąży, źle się czujesz, to on za tobą powinien biegać. Prosiłam, żeby go zostawiła, że on nie jest dla niej. Denerwowała się, gdy cokolwiek na jego temat mówiłam – wspomina matka. Policja i rodzina od czterech tygodni bez rezultatu szukają Wiolety. Nie trafiła do żadnego w okolicy ośrodka dla samotnych matek. Nie wyjechała też do nikogo z bliższych lub dalszych krewnych. Nie kontaktowała się z nikim ze znajomych. Rodzina Wiolety jest przekonana, że odpowiedzialny za zaginięcie jest jej chłopak. Grzegorz T. nie pracuje, jest rozwodnikiem. Poznał Wioletę cztery lata temu. Utrzymuje, że nie wie, co się stało z jego narzeczoną, ale rodzina mu nie wierzy. Grzegorz T. nie cieszy się dobrą opinią. Nie zaangażował się w poszukiwania Wiolety. Czy mógł wyrządzić jej krzywdę? - Matka Wiolety jest bardzo negatywnie do niego nastawiona, z różnych powodów. Pozostaje bez pracy, a córka mimo że była w szóstym miesiącu ciąży pracowała. On, jako ojciec jej przyszłego dziecka, nie zapewniał jej żadnej opieki. W oczach rodziców nie był to najlepszy kandydat na męża i ojca – wyjaśnia Emilia Krystek, prokurator. Zrozpaczeni rodzice zwrócili się o pomoc do jasnowidza. Ten wskazał osiedle w Warszawie, gdzie miała się ukrywać Wioleta. Również te poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem. Zdaniem prokuratury trzeba mieć jednak nadzieję. - Dopóki nie znajdziemy corpus delicti, to należy wierzyć, że dziewczyna się odnajdzie zdrowa i żywa – uważa Emilia Krystek, prokurator.