Reporterki UWAGI! zajrzały na zaplecze popularnych barów szybkiej obsługi. Okazało się, że Inspekcja Sanitarna, której zadaniem jest dbałość o czystość ignoruje fakt, że większość z nich nie ma bieżącej wody. - Tu nikt nie ma wody – tłumaczy jeden ze sprzedawców. – Doprowadzenie kosztuje sześć tysięcy złotych! Ale to szefowa martwi się ”sanepidem”. - Warunków do mycia tam nie ma żadnych – potwierdza doktor Zbigniew Hałat, lekarz epidemiolog. – Sprzedawczyni tymi samymi rękoma, bez mycia, wydaje pieniądze, bierze do rąk żywność i wkłada ją do piekarnika. - Kto wydał decyzję, że taka placówka może funkcjonować? – oburza się Kazimierz Górski, właściciel firmy zajmującej się dezynfekcją. Reporterki powiadomiły Inspekcję Sanitarną. Inspektorzy nie kwapili się do interwencji. Dopiero po trzech godzinach starań zareagowali na skargi. - Jeżeli coś nie jest w porządku, ”sanepid” powinien zamknąć placówkę – mówi dr Zbigniew Hałat. – Tam, gdzie istnieje koncentracja ryzyka, powinna też być koncentracja kontroli sanitarnej. Należy wyeliminować wszelkie niebezpieczeństwa. Sprzedawcy doskonale zdają sobie sprawę, że panujące w ich punktach sprzedaży warunki są skandaliczne, dlatego w razie kontroli ”sanepidu” wzajemnie się ostrzegają. Same kontrole nie powodują zamknięcia budek - właściciele otrzymują najwyżej kilkuset złotowe mandaty. - Inspekcja Sanitarna musi kierować się rozsądkiem i dbać o zdrowie ludzi, a nie o interesy sprzedawców - dodaje dr Zbigniew Hałat.