Zbrodnia sprzed lat
To było pierwsze samodzielne wyjście 15-latki na imprezę. Małgosia , w noc sylwestrową 1996 roku, bawiła się w klubie „Alcatras” w miejscowości Miłoszyce. Następnego dnia znaleziono jej ciało. Dziewczynka była pobita, pogryziona i brutalnie zgwałcona. Sprawcy zostawili ją w samych skarpetach na kilkunastostopniowym mrozie. Z powodu wychłodzenia i wykrwawienia Małgosia zmarła.
Po trzech latach od zbrodni policja zatrzymała pierwszego ze sprawców, który dziś odsiaduje wyrok 25 lat pozbawienia wolności. Dopiero po 20 latach zarzuty usłyszała kolejna osoba – 42-letni Ireneusz M. Dziennikarze UWAGI! jako jedyni rozmawiali z podejrzanym.
- Bawiłem się tam do czwartej rano. Po godzinie czwartej pojechałem do domu. Na następny dzień dowiedziałem się, że jakaś dziewczyna została zamordowana. Przyjechali do mnie na rewizję, zabrali mi wszystkie ubrania, „przekipiszowali” dom. Mija 20 lat i z powrotem do tej sprawy zostałem aresztowany – opowiada Ireneusz M. Twierdzi, że nie ma powodu do obaw, bo jest niewinny. - Niech się boi ten, kto to zrobił – mówi.
Prokuratura nie ma jednak żadnych wątpliwości, że to właśnie Ireneusza M. przyczynił się do śmierci dziewczynki.
- Zgromadziliśmy materiał dowodowy, który ponad wszelką wątpliwość wskazuje, że jest sprawcą tej zbrodni – mówi Robert Tomankiewicz z Prokuratury Krajowej i dodaje, że aresztowanie zaskoczyło mężczyznę. - Był przekonany, że ta sprawa i jego udział w niej nigdy nie zostaną wykryte.
„Tylko sprawca mógł znać ten szczegół”
Policja wpadła na trop Ireneusza M. po 20 latach od zbrodni, gdy ponownie przyglądała się uczestnikom zabawy sylwestrowej z 1996 roku. Sprawdzano, czy ktoś nie dopuściła się później przestępstw na tle seksualnym. Tak funkcjonariusze natrafili na Ireneusza M., który po 1997 roku wielokrotnie był skazywany za gwałty. Mężczyzna nie przyznał się do żadnego z nich. Twierdzi również, że nie ma nic wspólnego ze śmiercią Małgosi Kwiatkowskiej.
- Nie powinno się zostać skazanym za to, czego się nie zrobiło - tłumaczy Ireneusz M.
Pytany o gwałty na innych kobietach, szybko ucina rozmowę.
- Nie o tym mieliśmy rozmawiać. Jeżeli będziemy o tym rozmawiać, to skończymy ten wywiad – stwierdził podejrzany.
Podejrzany: „Tego nie można nazwać morderstwem. Zamarzła”
Ireneuszem M. policja interesowała się również bezpośrednio po znalezieniu ciała Małgosi. Policja przeszukiwała domy potencjalnych sprawców, w tym dom Ireneusza M. On sam był jednym z pierwszych podejrzanych, ale wówczas nie udało się znaleźć obciążających go dowodów. Dziś, dzięki bardziej precyzyjnym badaniom śladów pozostawionych na miejscu zbrodni, usłyszał zarzut brutalnego gwałtu i morderstwa 15-latki. Jego DNA znaleziono prawie na każdej części garderoby ofiary.
- Nie ma takiej możliwości, żeby moje DNA znalazło się na tej dziewczynie. Chyba, że ktoś podrzucił – broni się Ireneusz M. i dodaje: - Uważam, że morderstwem tego nie można nazwać, bo ta dziewczyna zamarzła. Nie została tam też pobita. To, że prokurator jest pewny mojej winy, to dla mnie jest to totalną głupotą. W życiu nikogo nie zgwałciłem.
Ale przeciwko Ireneuszowi M. świadczą także jego wyjaśnienia, które złożył trzy dni po morderstwie. Zeznał wówczas, że dziewczyna miała na sobie charakterystyczne skarpetki. Mógł je widzieć tylko sprawca, który pozostawił rozebrane ciało dziewczynki na mrozie. Wcześniej skarpety były ukryte pod grubymi getrami.
- Na pewno nie opisywałem tej dziewczyny, chyba że zmartwychwstała. A skarpety? Każdy może mieć podobne skarpety – tłumaczy Ireneusz M., któremu grozi dożywocie.
- Ireneusz M. jest osobą, która nigdy do niczego się nie przyznała – mówi prokurator i zapewnia, że innej wersji nie zakłada. - Jego ewentualne oświadczenia procesowe są dla nas zupełnie obojętne, bo dysponujemy bardzo mocnym materiałem dowodowym.
Najprawdopodobniej na wolności pozostaje jeszcze jedna osoba, która może mieć związek ze śmiercią Małgosi. Jak zapewniają śledczy, jej zatrzymanie jest tylko kwestia czasu.