Uwagę społeczeństwa bezdomni przykuwają zimą, kiedy doraźna pomoc skupia się na dożywianiu. Jak się jednak okazuje, największym problemem bezdomnych jest opieka medyczna. To, w jakim zakresie w trudnej sytuacji pomoże im szpital, w dużej mierze zależy od... życzliwości personelu. W praktyce bezdomni znajdują się bowiem poza systemem.
Tak jak mężczyzna z padaczką, którego pogotowie zabiera z okolic stacji metra Centrum. Mimo poważnych objawów, nie wiadomo, czy zostanie w szpitalu. - Zazwyczaj w szpitalu zostaje stwierdzony alkohol. Ląduje on na izbie wytrzeźwień na Kolskiej. Czasami od razu z SOR-u jest wypisywany na ulicę - mówi Adriana Porowska z Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej.
"Ja się nie mogę ruszyć, a on mówi, że do wypisu"
Pan Aleksander trafił do szpitala z urazem kręgosłupa i tylko dzięki interwencji Misji Kamiliańskiej pozostał tam i mógł czekać na dalsze leczenie onkologiczne.
- Rwy kulszowej dostałem w lewą nogę. Zabrano mnie do szpitala, bo już nie mogłem chodzić - mówi reporterce UWAGI! Aleksander Malka. Jak relacjonuje, dwa-trzy dni po operacji ordynator chciał go już wypisać z oddziału. - Ja się nie mogę ruszyć, a on mi mówi, że do wypisu. Byłem w wielkim szoku - wspomina. Zdziwiony był tym bardziej, że badania wykazały u niego raka kości.
- Czekamy na decyzję zwolnienia się wolnego miejsca w ośrodku onkologicznym - mówi Leszek Średziński z zarządu szpitala chirurgii urazowej w Warszawie. Jak twierdzi, jeżeli przyjęci do szpitala bezdomni "zachowują się normalnie, jak inni pacjenci", to nie jest to dla szpitala problem. - Problemem jest to, że musimy czekać na miejsca w innych ośrodkach - mówi.
Adriana Porowska nie ma jednak wątpliwości: wśród lekarzy panuje znieczulica. - Ciągle trzeba stać nad kimś, błagać, prosić, krzyczeć, że proszę natychmiast coś zrobić - załamuje ręce. I zwraca uwagę na to, że pan Aleksander nie może pozostać bez pomocy. - Nowotwór się posuwa, jego stan psychiczny jest dramatyczny - mówi.
Tymczasem pan Aleksander jeszcze kilka lat temu żył jak większość z nas: miał żonę, dwoje dzieci, dom i dobrą pracę. Co się stało, że jego życie runęło? - Alkohol i kobiety - nie ma wątpliwości pan Aleksander. Bezdomnym poczuł się, gdy poszedł spać do kolegi na działkę. - Chodziłem, złom zbierałem. Ze śmietnika jadłem. I wtedy poczułem bezdomność. Chodzę teraz po śmietnikach i chleba szukam - wspomina w rozmowie z reporterką UWAGI!. Także ze śmietników miał kołdry i koce, którymi okrywał się w największe mrozy. Najbardziej tęskni za synem, który wypatrywał go, gdy on wracał z pracy. - Zawsze do kapliczki wychodził. Krzyczał: "tata idzie!" - mówi z łzami w oczach.
Ze szpitala "pod folię"
Problem w tym, że ośrodki i schroniska dla bezdomnych są przepełnione. Chorzy i wycieńczeni ludzie trafiają tu wprost z ulicy. To ich szansa na przetrwanie zimy. - W moim ośrodku na co dzień powinno przebywać 80 bezdomnych mężczyzn. W tej chwili mamy 48 osób ponad stan. Porozkładaliśmy materace dokładnie wszędzie - mówi Adriana Porowska.
Problemy leczenia osób bezdomnych pogłębiają zapisy prawne dotyczące opieki medycznej w ośrodkach. Według ustawy o pomocy społecznej przyjmowanie do schronisk osób niesamodzielnych jest niezgodne z prawem, tymczasem w domach pomocy społecznej brakuje miejsc. Oczekiwanie w kolejce może trwać nawet kilka lat.
Małgorzata Ptak bez pomocy została w środku zimy. - Cztery dni byłam bez wody, bez herbaty, bez jedzenia, w mrozie, w zimnie i zawszona - mówi Małgorzata Ptak. W końcu, jak wspomina, przyjechała po nią karetka, wezwana przez pracownicę pomocy społecznej. Zaraz po tym jednak, jak trafiła do szpitala, musiała go opuścić. Mówi, że nawet jej tam nie leczono. - Byłam tam jedną noc - wspomina. Prosto ze szpitala trafiła do ośrodka Fundacji "Chleb Życia" siostry Małgorzaty Chmielewskiej.
Siostra wylicza, jakie procedury czekają teraz panią Małgorzatę: załatwianie orzeczenia o niepełnosprawności, stałego zasiłku i dopiero po tym przyjdzie czas na starania o miejsce w domu pomocy społecznej. - Pytanie, czy pani do tego czasu miałaby nadal być na Rzymowskiego [ulica na Mokotowie - red.] pod folią... Wszyscy ludzie bezdomni, którzy wymagają pomocy socjalnej i medycznej, nie są w stanie załatwić sobie tego na ulicy, już nie mówiąc o człowieku niepełnosprawnym czy chorym - mówi siostra Chmielewska.
Śmierć tuż obok
Lekarze pracujący w Fundacji siostry Chmielewskiej na co dzień mają styczność z drastycznymi przypadkami znieczulicy wobec bezdomnych. Co stałoby się z nimi, gdyby nie to, że są miejsca takie jak to? - Zamarzaliby i umierali na ulicy - nie ma wątpliwości siostra Chmielewska.
- Mieliśmy przypadki, że ze szpitala, z SOR-u, przysyłano do nas człowieka. Na SOR-ze coś im się robi, a potem są odsyłani. Za parę godzin, ewentualnie za dobę, chory u nas umiera - mówi lekarka Maria Walawska-Paprocka.
Adriana Porowska zwraca uwagę na to, że bezdomny, gdy usiądzie wśród pachnących i ładnie ubranych osób, jest "traktowany gorzej niż pies". - To, że ci ludzie dochodzą do takiego stanu, to jest wynik tego, że oni unikają tych miejsc, oni już nie wierzą w drugiego człowieka. Oni umierają na naszych oczach i nie chcą naszej pomocy - mówi i dodaje: - Jeśli się zjawi ktoś, kto zamiast tej kupki smrodu, brudu zobaczy pana Stefana i Zygmunta, to [oni - red.] wstają i idą.
Nie przeżył
Pan Aleksander zmarł wkrótce o realizacji reportażu, jego pogrzeb odbył się w środę. Pożegnały go siostry oraz podopieczni i pracownicy Misji Kamiliańskiej. Tymczasem po apelach mediów i organizacji pozarządowych do szpitali trafiło pismo Ministerstwa Zdrowia, sugerujące informowanie służb socjalnych o potrzebach bezdomnych pacjentów lub wręcz zatrudnianie pracowników socjalnych bezpośrednio przez szpitale.