24 stycznia, tuż po siódmej rano, w deszczowy poranek Maksymilian wyszedł z domu na przystanek autobusowy, z którego miał jechać do szkoły. Gdy był na przejściu dla pieszych, uderzył w niego samochód jadący w stronę Jarocina.
- Kierujący tym pojazdem powiedział, że wyszedł z auta, ale potrąconego nigdzie nie było – mówi asp. sztab. Agnieszka Zaworska z Komendy Powiatowej Policji w Jarocinie.
Kilka minut później na miejscu wypadku pojawiła się przerażona matka Maksymiliana. Wtedy jeszcze nie wiedziała, co się stało z jej synem.
- W naszą ulicę skręciła karetka. Zatrzymałam ją i zapytałam, czy w środku mają Maksymiliana Langnera. Usłyszałam, że nie, że szukają poszkodowanego – przytacza Anita Langner.
Jak Maksymilian znalazł się 1,5 km za przejściem dla pieszych?
W tym samym czasie, gdy wyjaśniano okoliczności wypadku na przejściu dla pieszych, służby ratunkowe dostały zgłoszenie, że 1,5 km od miejsca, w którym potrącono 17-latka, doszło do kolejnego zdarzenia.
Dotarliśmy do kierowcy, który jako pierwszy pojawił się w tamtym miejscu. Zgodził się opowiedzieć o tym, co widział feralnego dnia, ale chciał zachować anonimowość.
- Wiem, że wyprzedzał mnie tylko jeden samochód. Prawdopodobnie był to volkswagen, ale na 100 procent nie powiem. Bardziej było to kombi. Potem na pasach, może dwa metry za pasami stał SUV, wyższy taki. Drzwi były otwarte od samochodu i zastanawiałem się, dlaczego on tu wysiada, a nie zjechał do zatoczki. Trochę zwolniłem, ale jechałem dalej. Zjeżdżając z górki, w połowie drogi, coś leżało. Wysiadłem z auta i zobaczyłem, że leży osoba, oddycha i pluje krwią – relacjonuje mężczyzna.
- Z przeciwnej strony ten pierwszy samochód zjechał na chodnik i chyba ten człowiek zaczął dzwonić na 112. I zaczął być instruowany przez centrum powiadomień. Widziałem, że szła osoba ubrana na czerwono i zakładała lateksowe rękawiczki. Pomyślałem, że to jest jakiś ratownik – dodaje.
To właśnie wtedy okazało się, że mężczyzną, którego próbowano ratować, był 17-letni Maksymilian. Niestety, mimo starań ratowników, chłopak zmarł.
Choć od wypadku upłynęło wiele tygodni, policja wciąż nie ma pewności, w jakich okolicznościach potrącony chłopak znalazł się w tym właśnie miejscu.
- Możemy przypuszczać, że 17-latek po uderzeniu spadł na drugi pas drogi, dlatego, że został zahaczony przez pojazd jadący w przeciwległym kierunku. Gdyby ten młody mężczyzna spadł na pas, na którym doszło do zdarzenia, to prawdopodobnie ciało by tam zostało. Natomiast on został przeciągnięty 1,5 km dalej – mówi asp. sztab. Agnieszka Zaworska.
Czy to możliwe, żeby kierowca samochodu nie poczuł, że coś ciągnie?
- Kierowca takiego pojazdu przypuszczalnie miał taką świadomość. Nie jest to mały przedmiot, tylko człowiek, duży organizm. W momencie zahaczenia kierowca musiał poczuć, że coś się stało – zaznacza asp. sztab. Agnieszka Zaworska.
Pustka po śmierci 17-latka
- Jest ciężko. W domu jest pustka. Wcześniej zawsze coś działaliśmy z Maksiem. Teraz człowiek w ogóle nie ma werwy, żeby cokolwiek zrobić w garażu czy na podwórku. Przyjeżdżam do domu, rozpakowuję się i jest w domu cisza, pustka – mówi Maciej Langner.
- Syn miał dużo marzeń, tego się nie da opisać. Uczył się w szkole na logistyka – dodaje pan Maciej.
- Potem chciał zostać behapowcem, studiować. Ale pomysłów miał pełno – wspomina matka chłopca. I dodaje: - W domu prowadził nam całą księgowość. Razem ze mną robił opłaty. Mężowi czy starszemu synowi płacił faktury i wysyłał. Wszystko ogarniał.
Poszukiwania drugiego kierowcy
Kierowcy, który potrącił Maksymiliana na przejściu dla pieszych, postawiono zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Być może zostanie zmieniony, gdy policja dotrze do kierowcy, który przez 1,5 km ciągnął potrąconego chłopaka. Śledztwo w tej sprawie jest żmudne, ale z każdym dniem policjanci ustalają coraz więcej faktów.
- Sprawdziliśmy kilkadziesiąt samochodów, które zarejestrowane są na terenie naszego powiatu, które odpowiadają kolorem i budową do tego pojazdu – mówi asp. sztab. Agnieszka Zaworska.
- To volkswagen passat kombi z czarnymi relingami, ciemno granatowy. Wiemy, że były w nim dwie osoby. Na miejscu pasażera siedziała osoba, która miała na sobie pomarańczową kurtkę. Jest to kurtka używana przede wszystkim przez firmy budowlane czy remontowe. To odzież ochronna – dodaje funkcjonariuszka.
Miejsce, w którym doszło do wypadku, nie jest monitorowane. Natychmiast po tragedii policjanci z Jarocina zabezpieczyli nagrania z wielu kamer, znajdujących się na posesjach w sąsiedztwie, a także z rejestratorów samochodowych. Kilkadziesiąt godzin nagrań trafiło do laboratorium kryminalistycznego w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Poznaniu.
- Bardzo zależy nam na tym, żeby kierowcy, którzy przejeżdżali tą drogą 24 stycznia, zgłosili się do nas, bo być może coś zauważyli, coś zapamiętali, albo mieli zainstalowane rejestratory samochodowe – mówi Andrzej Borowiak, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu.
- Nie przesądzamy teraz o tym, czy ten człowiek będzie odpowiadał w jakikolwiek sposób karnie. Decyzję podejmą prokuratorzy prowadzący śledztwo. My uważamy, że obiektywne i całościowe wyjaśnienie okoliczności tego wypadku wymagają od nas tego, żebyśmy zrobili wszystko, co tylko jest możliwe, żeby tego kierowcę znaleźć i przesłuchać – dodaje rzecznik.
- Przed Maksiem było całe życie. Chcemy sprawiedliwości. A ten pan, który będzie to oglądał, to jeśli ma jakiekolwiek sumienie, to niech się sam zgłosi – apeluje matka Maksymiliana.
Odcinek 7412 i inne reportaże Uwagi! można oglądać na player.pl
Autor: wg
Reporter: Grzegorz Kuczek