Trzyletnia Kasia potrzebuje pomocy. „Oddycha, jak przez woreczek foliowy z małą dziurą”

TVN UWAGA! 4898517
TVN UWAGA! 295132
Od trzech lat rodzice małej Kasi walczą o życie córki, która urodziła się z wadą serca. Mimo wielu starań lekarzy dziewczynce grozi uduszenie, bo z powodu choroby jej organizm jest niedotleniony. Czy jest szansa na ratunek?

Szczegółowe informacje o tym jak pomóc Kasi znajdziecie TUTAJ.

Po narodzinach okazało się, że Kasia ma niedorozwój tętnic płucnych. Te nie rosną i nie dostarczają odpowiedniej ilości tlenu do organizmu.

- Ludzie posiadają natlenienie krwi w wysokości około 99 proc., krew pomaga nam oddychać. U Kasi jest to 70 proc. To, tak jakby oddychała przez woreczek foliowy z małą dziurą – mówi Witold Jędrasiak, ojciec dziewczynki.

Załamanie

Wrodzona wada serca wymagała natychmiastowego działania lekarzy. Już w trzecim miesiącu życia Kasia trafiła do szpitala. Przeszła skomplikowaną operację na otwartym sercu, która uratowała jej życie.

Wydarzenia te przerosły ojca Kasi. Mężczyzna załamał się.

- Poczułem się tak jakbym nie miał już dziecka. Miałem wrażenie, że Kasia już nie żyje, tylko pracuje za nią sprzęt. To sprawiło, że odsunąłem się od żony, od całego świata. Spacerowałem ulicami Łodzi, jeździłem na rowerze. Tak jakby nic się nie stało, jakbym nigdy nie miał dziecka. Wymiękłem – przyznaje Jędrasiak.

Wówczas matkę Kasi wspierała teściowa.

- Przeżyłam wtedy potworny szok. Przychodziłam ze szpitala do domu i nie chcąc denerwować synowej, szłam do drugiego pokoju i płakałam w poduszkę. Stan Kasi był bardzo poważny. Po tygodniu walki o jej życie, nachodziły mnie wątpliwości: „Może lepiej żeby umarła?” – przyznaje Zofia Ziębolewska-Jędrasiak, babcia Kasi.

„Nie ma na nic siły”

Dziewczynka przeżyła. Dziś ma trzy lata i jest po kolejnych zabiegach na otwartym sercu. Niestety tętnice płucne nadal nie rosną.

Ich niedorozwój sprawia, że Kasia nie może żyć normalnie. Z powodu niedotlenienia organizmu, każdy ruch jest dla dziewczynki ogromnym wysiłkiem. Wada serca sprawia, że Kasia jest także podatna na infekcje, dlatego nie mogła pójść do przedszkola. By opiekować się chorą córką, matka dziewczynki musiała zrezygnować z pracy.

- Ciężko jest matce patrzeć na własne dziecko, które nie ma na nic siły. Ona ma trzy lata, a sama nie może wejść na zjeżdżalnię. Inne dzieci biegają, jeżdżą na rowerze, a ona, co chwilę musi odpoczywać wchodząc po schodach – mówi Gabriela Jędrasiak.

- Każdy dzień jest walką o Kasię. Zdarza się, że budzi się w nocy i nie może spać, bo zaczyna się dusić. Dusi się nie, dlatego, że nie może oddychać. Dusi się, bo jej żyły nie doprowadzają tyle tlenu, ile potrzebuje – mówi Witold Jędrasiak.

Poszukiwanie pomocy

– Chciałam odnaleźć dzieci, które mają podobną wadę. Zaczęłam dzwonić do różnych osób i polecono mi szpital w Stanford – mówi Zofia Ziębolewska-Jędrasiak.

Babcia Kasi sama przetłumaczyła dokumentację medyczną wnuczki i wysłała ją do kalifornijskiego szpitala. Oczekując na decyzję w sprawie Kasi, była w stałym kontakcie z rodzinami dzieci, które przeszły udane operacje w Stanford.

Rozmawiała m.in. z rodzicami Emila. Chłopiec trafił do hospicjum zaraz po narodzinach, wyszedł z niego, ale, kiedy miał cztery lata jego stan się pogorszył na tyle, że trafił tam z powrotem. Dzisiaj, po operacji w Stanford, jak zapewnia jego matka, chłopiec funkcjonuje, jak jego zdrowi rówieśnicy. Gra w piłkę, jeździ na nartach.

Stanford

Pod koniec ubiegłego roku zespół profesora Franka Hunley’a zdecydował, że może podjąć się operacji wady serca Kasi.

- Profesor po przejrzeniu materiałów dotyczących Kasi zdecydował, że może nam pomóc. Bardzo się ucieszyłam, ale wiedziałam, że ta pomoc nie będzie darmowa. Będzie trzeba zapłacić bardzo dużo pieniędzy – mówi Ziębolewska-Jędrasiak.

Operację wyceniono na 1800000 dolarów!

- Jak zobaczyłam te wszystkie zera, pomyślałam sobie: „Boże, przecież niemożliwe jest uzbieranie takiej kwoty! Żaden bank nie da człowiekowi takich pieniędzy!”. Zaczęłam się pytać, rozglądać. Okazało się, że na portalu Siepomaga można zorganizować zbiórkę. W międzyczasie w Stanford, obniżono nam kwotę z 7 mln złotych o połowę. Teraz zbieramy pieniądze – mówi babcia Kasi.

Z operacją trzeba zdążyć przed końcem roku.

- Aktualną wycenę mamy do końca roku, później niestety wygasa i może się okazać, że nam ją bardzo podniosą. Nawet do dziesięciu milionów złotych – mówi Ziębolewska-Jędrasiak.

Rodzina wierzy, że uda się na czas zebrać wymaganą kwotę.

- Chciałabym, żeby Kasia żyła. Chciałabym mieć tą pewność, że wszystko będzie w porządku. Żeby za kilka lat miała szansę podziękować wszystkim darczyńcom za to, że ma szansę rozwijać zainteresowania, pierwszy raz się zakochać. Bez tych pieniędzy ona nie ma szansy na życie. Umrze – kończy babcia Kasi.

Osoby, które chcą pomóc Kasi, szczegółowe informacje znajdą TUTAJ.

podziel się:

Pozostałe wiadomości