Chcieli na swój koszt wyrównać chodnik. „Sprawa okazała się koszmarem”

TVN UWAGA! 347692
Po wypadku syna, który choruje na wrodzoną łamliwość kości, chcieli na swój koszt wyremontować krzywy chodnik pod domem, a przy okazji drewnianą szopę. Niespodziewanie spotkali się z niezrozumiałą odmową. Jakie znaczenie w sprawie ma fakt, że ich sąsiadką jest matka burmistrza?

W 2020 roku u pana Pawła zdiagnozowano ostrą białaczkę szpikową.

- Na szczęście ze względu na to, że mam dużo rodzeństwa, znalazła się wśród nich dwójka dawczyń. W miarę szybko, bo po dwóch chemioterapiach, nastąpił przeszczep i powoli wracam do zdrowia – mówi Paweł Kubacki.

Żona pana Pawła od urodzenia zmaga się z wrodzoną łamliwością kości.

- Niestety, nasz starszy syn też odziedziczył tę chorobę. Miał już osiem złamań – wylicza pani Natalia.

Latem syn Kubackich przewrócił się na betonie pod domem.

- Miał złamane podudzie i zrobiło mu się drugie kolano. Spędził 11 tygodni w gipsie i pięć miesięcy na wózku inwalidzkim – wylicza pan Paweł. I dodaje: - Ta sytuacja była głównym impulsem, żeby wyrównać teren przed domem i zrobić remont budynku gospodarczego.

Chodnik i szopa

Mieszkanie, które zajmuje rodzina Kubackich, jest ich własnością, lecz teren za kamienicą należy do miasta, które dzierżawi go w równych częściach czterem zajmującym budynek rodzinom.

- Postanowiłem, zgodnie z umową dzierżawy, złożyć pismo do urzędu, aby wydzierżawiający wyraził zgodę na remont. Ale sprawa okazała się jednym, wielkim koszmarem – ocenia pan Paweł.

Początkowo Kubaccy uznali, że urzędnicy są przychylni proponowanym przez nich zmianom.

- Bo dlaczego zgoda miałaby nie zostać wydana? – mówi pani Natalia.

- Na miejscu była też pracownica urzędu i powiedziała, że nie ma innego wyjścia – uzupełnia Kubacki. I dodaje: - Zobaczyłem, że nasza sąsiadka z parteru złożyła pismo do urzędu. Prywatnie jest matką burmistrza Sztumu - Leszka Tabora.

Sąsiadka i jednocześnie matka burmistrza napisała, że nie chce remontu, bo boi się o swój budynek gospodarczy, który przylega do szopy Kubackich. Nie zgadza się też na położenie nowej kostki przed szopą, bo – jak napisała - utwardzenie gruntu spowoduje zalanie wspólnych piwnic. Pan Paweł tłumaczył, że teren utwardzony jest od dawna i żadnych zalań nie ma. Gwarantował też, że remont nie zaszkodzi budynkowi sąsiadki i godził się na bieżący nadzór. Bez skutku.

- Dostałem zgodę na położenie papy na dachu szopy i zakonserwowanie desek (ścian – red.), których nie da się zakonserwować, bo są w takim stanie, że nie da się z nimi nic zrobić – mówi pan Paweł.

Uzasadniając odmowę zgody na normalny remont, urzędnicy użyli tylko jednego argumentu, przepisanego niemal dosłownie ze sprzeciwu matki burmistrza. Argumentu absurdalnego, bo chodnik przed szopą leży od dziesiątków lat.

- Napisałem kolejne pismo do burmistrza o zmianę decyzji, ale niestety urząd podtrzymał swoją poprzednią decyzję. Brak empatii. W rozmowach z pracownikami słyszałem: „Czego ty nie rozumiesz? Przecież to nie jest twoje”. Mówiłem, że rozumiem, ale to nie jest też ich, tylko miasta – przywołuje Kubacki.

Próba spotkania z burmistrzem

Leszek Tabor rządzi Sztumem od ponad 20 lat, ale całej Polsce dał się poznać, gdy pociął nożem wiszący w centrum miasta, krytykujący go, baner. Policja informowała, że czuć było od niego alkohol, polityk nie zgodził się jednak na badanie alkotestem. Dwa lata później znów było o nim głośno, gdy kamery w miejscowym sklepie zarejestrowały, jak wynosi stertę egzemplarzy gazety, w której zamieszczono artykuł na temat podejrzanej – zdaniem redakcji - transakcji kupna przez burmistrza 12 ha ziemi.

Gdy próbowaliśmy umówić się z urzędnikami na rozmowę o remoncie, wskazano nam termin za kilka dni. Z góry usłyszeliśmy, że w spotkaniu nie weźmie udziału burmistrz Sztumu. W tej sytuacji postanowiliśmy wcześniej odwiedzić urząd. Na miejscu zostaliśmy poinformowani, że burmistrza nie ma, ale powinien być za około pół godziny. Po godzinie pracownicy magistratu poinformowali nas nieoficjalnie, że burmistrz wrócił do urzędu. Jednak przez kolejne kilka godzin nie pojawił się w swoim gabinecie. Dzień pracy w urzędzie dobiegał końca, a burmistrza nadal nie było w gabinecie.

Wkrótce okazało się, że burmistrz cały czas był w urzędzie. By umożliwić szefowi ciche opuszczenie magistratu, współpracownicy otworzyli mu boczne, na co dzień zamknięte, drzwi do budynku. Nasz reporter dogonił jednak burmistrza. Ten nie chciał rozmawiać.

- Jesteście umówieni na środę z radcą prawnym, więc zapraszam na środę – stwierdził.

Gdy kilka dni później wróciliśmy do Sztumu na umówione spotkanie, okazało się, że zamiast urzędników przyszedł na nie wynajęty przez miasto prawnik.

- Urząd zgodził się na remont, wskazał dokładnie, w jakim zakresie i podał podstawy, dlaczego w pozostałej części odmawia wykonania prac w takiej formie – tłumaczył Michał Grochowiecki.

Radcę prawnego zapytaliśmy, jaki jest sens kładzenia papy na rozlatującej się szopie.

- Nie jestem ekspertem od prac budowlanych, natomiast potwierdzam, że takie stanowisko zostało wydane przez urząd po dokonaniu wnikliwej analizy – stwierdził Grochowiecki.

Chcieliśmy się dowiedzieć, jaki był udział burmistrza w wydawaniu tej decyzji, biorąc pod uwagę fakt, że matka samorządowca protestowała przeciwko temu remontowi.

- Żaden – oświadczył radca prawny.

Jednak w uzasadnieniu decyzji rady miejskiej napisano: „Pan burmistrz zajmował się niniejszą sprawą i dążył do jej pozytywnego i ugodowego rozstrzygnięcia, proponując rozwiązania korzystne dla wszystkich stron”.

- Czy tu jest mowa, że te działania były podejmowane na etapie prowadzenia sprawy w urzędzie? – odpowiedział Grochowiecki pytaniem na pytanie.

A na jakim?, dopytywał reporter.

- Może nawet na prywatnym. Może prywatnie się kontaktowali – zasugerował radca prawny.

Biorąc pod uwagę problemy zdrowotne, z którymi Kubaccy zmagali się do tej pory i wciąż się zmagają, sprawa wydawać może się błaha.

- Ale chcę pokazać w ten sposób hipokryzję, bo tego inaczej nazwać nie można – mówi pan Paweł.

- Tej sprawy tak naprawdę powinno nie być, telewizja powinna się czymś innym zająć, a my powinniśmy mieć kawałek ziemi dla siebie, za który płacimy. Ciężko żyje się w takiej sytuacji, kiedy człowiek na co dzień odczuwa niemoc. Czujemy się, jakbyśmy byli winni, zrobili coś złego – dodaje pani Natalia.

podziel się:

Pozostałe wiadomości