Wyrok
Stefan G. od wielu lat prowadzi gabinet weterynaryjny. W 2015 roku został skazany prawomocnym wyrokiem sądu za bestialskie znęcanie się nad zwierzętami.
- Jego była żona widziała zdjęcia martwych psów w zamrażalce. Te zwłoki były nocami wywożone i zakopywane w lesie – opowiada Beata Witowska, działaczka organizacji prozwierzęcych.
Weterynarz oprócz lecznicy dla zwierząt prowadził również hotel oraz schronisko dla psów. W klatkach, w piwnicy, trzymał kilkadziesiąt zwierząt. O tym, co działo się za wysokim murem, opowiedzieli nam działacze organizacji Help Animals, którzy odwiedzili Stefana G.
- Tych psów było bardzo dużo. Pierwszy raz spotkałam się z agresją Stefana, kiedy po naszym wejściu psy zaczęły szczekać. Miał przygotowaną gumową pałkę, którą zaczął uderzać w kraty klatek. Kiedy spytałam, czemu tak robi, odpowiedział: „Sp…j, bo też oberwiesz” – opowiada Anita Glińska, działaczka organizacji prozwierzęcych.
Mężczyźnie postawiono wiele zarzutów m.in. o znęcanie się nad zwierzętami. Sprawa trafiła do sądu. Stefan G. próbował zastraszać świadków. Podczas jednej z rozpraw zaatakował kobietę, która była oskarżycielem posiłkowym w jego procesie.
- Wychodząc z sądu przystanęłam na papierosa, on mnie złapał i powiedział: „Ty k…, nie będziesz więcej zeznawać” i uderzył mnie głową w twarz – mówi kobieta i dodaje: Za znęcanie się nad zwierzętami dostał sześć miesięcy, za moje pobicie sześć miesięcy na trzy lata w zawieszeniu. Łączna kara 12 miesięcy na trzy lata w zawieszeniu. Taki wyrok to kpina.
„Ogromna skala wynaturzeń”
Działacze organizacji prozwierzęcych byli przekonani, że za to, co zrobił Stefan G. straci prawo wykonywania zawodu. Nic takiego się jednak nie stało.
- Już w 2015 roku zawiadomiliśmy izby weterynaryjne o tym, że ten weterynarz to osoba prawomocnie skazana za znęcanie nad zwierzętami – mówi Anita Glińska.
- Kolejnym krokiem powinny być konsekwencje zawodowe. Ale nie dzieje się nic, co jest demoralizujące i deprymujące zarazem – dodaje Dariusz Wilbik.
Stefan G. wykorzystał przepisy kodeksu zawodowego weterynarzy i nie poniósł konsekwencji zawodowych. Pozostaje jednak pod nadzorem izby weterynaryjnej. Kilka miesięcy temu przechodził kontrole, a prezes izby zapowiedział kolejne.
- Zawiesiliśmy mu prawo do wykonywania zawodu, ale, jak każdemu innemu, przysługiwało mu prawo do odwołania, z którego skorzystał. Sąd drugiej instancji dopatrzył się przedawnienia karania. Lekarz, którego sprawa dotyczyła, robił wszystko, by przeciągnąć proces i udało mu się. To nasz wyrzut sumienia, chcielibyśmy, żeby takich ludzi było coraz mniej – komentuje dr n. wet. Wojciech Hildebrand, prezes rady Dolnośląskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej.
Na ławie oskarżonych, wspólnie ze Stefanem G. zasiadał jego były współpracownik – Arnold L. W trakcie śledztwa świadkowie podawali szokujące informacje o jego zainteresowaniach zoofilią. Mężczyzna po zakończeniu procesu zginął w wypadku samochodowym.
- Arnold zachowywał się z tym zwierzakiem, jakby to była jego dziewczyna. Razem brali prysznic, razem spali w łóżku. Stefan G. wiedział o tych kontaktach Arnolda ze swoim psem i się na to zgadzał. Tolerował to – opowiada znajoma lekarza.
- Instytucje zawodzą nas na całej linii w eliminowaniu patologii. To nie są drobnostki. Jeżeli taka skala wynaturzeń nie budzi sprzeciwu osób nadzorujących, to jest to bardzo dziwne – kończy Dariusz Wilbik.